Marta Robin (1902-1981)

Louis Couette

MARTA ROBIN I „OGNISKA MIŁOŚCI”

Spis treści:

  • Życie i dzieło Marty Robin
  • Polskie Ognisko Miłości
  • Marta Robin i Garabandal
  • Informacja w sprawie procesu kanonizacyjnego
  • Zob. też: Mistrzyni życia duchowego

Jezus powierzył Marcie Robin (1902-1981) misję zakładania „Ognisk Miłości”. Powiedział jej: „To dzieło będzie schronieniem w wielkich nędzach ludzi, którzy przyjdą z nich zaczerpnąć pociechę i nadzieję… niezliczeni grzesznicy przyjdą zewsząd, przyciągnięci przez Moją Matkę i przeze Mnie szukać tutaj uzdrowienia ze swych boleści dzięki Mojemu Boskiemu przebaczeniu. Chcę, żeby dzieło to było jak ognisko promieniujące Światłem, Miłością, Miłosierdziem… jak oaza ożywiająca dusze dobrej woli, dusze zatroskane i zniechęcone, grzeszników zatwardziałych i sceptycznych… Dom Mojego Serca otwarty dla wszystkich…»

POSŁUSZNA CÓRECZKA
W miasteczku w regionie Drome, noszącym nazwę Châteauneuf-de-Galaure, w rodzinie państwa Robin, urodziła się 13 marca 1902 dziewczynka. To już szóste dziecko w rolniczej rodzinie, posiadającej cztery córki i jednego syna. Ojciec, Józef Robin, zajmował się małą fermą liczącą dziesięć hektarów. Z ledwością wystarczało to na utrzymanie licznej rodziny. Jego małżonka, Amelia, prowadziła dom oraz doglądała krów, kóz i drobiu.
Jeśli chodzi o życie religijne, Józef Robin przypominał sobie o kościele od wielkiego święta. Mawiał, że jest wolnomyślicielem, lecz nie był wrogi religii. Jego małżonka zaś była praktykującą katoliczką, choć nie miała w sobie nic z mistyczki. Trzeba tu jednak też zaznaczyć, że okolica była w dużej mierze zdechrystianizowana. Nierzadko kapłani byli tu źle traktowani, a śluby i pogrzeby traktowano jako uroczystości typowo świeckie. Idąc za przykładem rodziców, dzieci porzucały wszelkie praktyki religijne zaraz po przystąpieniu do pierwszej Komunii św.
Aby zrobić przyjemność swej żonie Józef Robin przybił nad wejściowymi drzwiami domu prosty krzyż, który sam wykonał, ale bez sylwetki Chrystusa. Pewnego dnia, kiedy wracał do domu ze swą małą Martą, mającą wówczas cztery może pięć lat, pokazał jej, że nie ma nikogo na tym krzyżu. Dziewczynka odpowiedziała bez namysłu: „W takim razie my tam będziemy!”
I to w istocie czyniła przez całe swe życie.
W wieku 20 miesięcy mała Marta, podobnie jak liczni członkowie rodziny, zaraziła się tyfusem. Z pewnością stał się on główną przyczyną, jaka nadwątliła jej zdrowie.
Po osiągnięciu wieku szkolnego zaczęła uczęszczać do szkoły podstawowej. Była zdolna i posłuszna, tak nauczycielce, jak i rodzicom. Pewnego dnia powie: „Zawsze byłam posłuszna. Rodzice mogli mnie posłać w ogień.” Ale było tak nie tylko w okresie szkolnym. Nawet przy końcu swego życia Marta wyzna, że zawsze była posłuszna.
Co do nauki katechizmu, ferma rodziców nie przynależała do Chateauneuf-de-Galaure, lecz do sąsiedniej parafii Saint Bonnet. Marta musiała udawać się tam pieszo, pokonując 4 kilometry drogi. Dla dziecka tak wątłego jak ona było to zbyt męczące. Proboszcz zezwolił jej więc po jakimś czasie na naukę katechizmu w rodzinnej miejscowości. Pouczenia w czasie lekcji religii pasjonowały Martę, wszystko przyjmowała dosłownie. Najbardziej naturalnie na świecie zwracała się do Boga jak do swego ojca i bardzo szybko pochłonęła ją modlitwa. Modliła się w ciągu dnia, kiedy tylko mogła. Jeśli zaś ganiły ją szorstko siostry, wtedy nadrabiała stracony czas, modląc się nocą.
15 sierpnia 1912 roku Marta, mając 10 i pół roku została dopuszczona do pierwszej Komunii św. Odkryła przed nami swe odczucia zwierzając się: „Sądzę, że moja pierwsza, prywatna Komunia św. była całkowitym wzięciem mnie w posiadanie przez naszego Pana. On w tamtej chwili mną zawładnął…”
W maju 1914 roku odbyła się uroczystość, którą nazywano wówczas uroczystą Komunią św. Potem zakończyła się oficjalna katechizacja, ona jednak przez całe swe życie nadal pogłębiała wiarę. Czyniła to przez lektury, dzięki swemu kierownikowi duchowemu, dzięki rozmowom z Panem Jezusem i Jego Świętą Matką.
W roku 1915, mając 13 lat, definitywnie opuściła szkołę, żeby pomagać w domu i w gospodarstwie. Pilnowała krów i kóz. A wszystko co robiła, robiła dobrze. „Lubiłam dobrze wykonaną pracę – mawiała opowiadając o tym czasie. – Lubiłam to ktokolwiek mi ją zlecał.”
Co się tyczy miłości – było tak samo. W domu jej miano w zwyczaju gościć żebraków i wędrowców. Nie zadowalano się przyjmowaniem ich na progu, lecz zapraszano do rodzinnego stołu. Tu otrzymywali przynajmniej solidny posiłek i szklankę wina. Nawet więc jeśli rodzice nie byli zbyt pobożni, to jednak wprowadzali w czyn wielkie przykazanie miłości. Marta nigdy tego nie zapomni i powie pewnego dnia: „Jeśliby mi pozwolono, przeszłabym góry i doliny, żeby dotrzeć do jakiegoś chorego. Nie po to, żeby się nim opiekować, lecz żeby mu okazać miłość.”

PRZYGOTOWANIE KRZYŻA
Nadszedł lipiec 1918 roku. Zbliżał się kres tego, co nazwano „Wielką Wojną”. Marta ukończyła 16 lat. Wtedy ostatecznie i szybko zaczęło poupadać jej zdrowie. Wszystko rozpoczyna się od straszliwych bólów głowy. Najpierw myślano, że jest to porażenie słoneczne, potem – epilepsja… Lecz nie było u niej głównych objawów, choć zdarzało się jej utracić przytomność. Lekarze są bezradni. W końcu listopada Marta upada w kuchni. Paraliż obydwu nóg nie pozwala jej się podnieść o własnych siłach. Na kilka dni powraca władza w nogach, lecz bardzo często wymiotuje. 2 grudnia definitywnie kładzie się do łóżka. Podejrzewana jest o zapalenie opon mózgowych lub o paraliż dziecięcy. Jednakże po miesiącu wydaje się, że choroba ustępuje. W styczniu 1919 roku paraliż znika i Marta może na nowo chodzić, choć musi to czynić z umiarem. W lutym ponownie pojawiają się potworne bóle głowy, silniejsze niż w poprzednim roku. Może są to odległe następstwa tyfusu, jaki przeszła w dzieciństwie? Marta nie może już znieść światła ani żadnego jedzenia. Lekarze wciąż nic nie pojmują.
Z początkiem 1921 roku, kiedy ksiądz proboszcz złożył jej wizytę, Marta straciła przytomność. Obudziła się… po miesiącu, zaskoczona, że ksiądz już wyszedł. Poszukano go w pośpiechu, a Marta – utraciwszy wszelkie poczucie czasu – podjęła rozmowę w punkcie, w którym przerwali ją przed miesiącem.
20 maja tego samego roku doszło do niezwykłego wydarzenia. Siostra Marty, Alicja, starsza od niej o 8 lat, spała głębokim snem u jej boku. Nagle obudziło ją intensywne światło wypełniające pokój. Pyta Martę, co to za światło i otrzymuje odpowiedź: „Tak, to piękne światło, ale ja widziałam też Najświętszą Dziewicę”.
To pierwsze z licznych objawień, jakie otrzymała w czasie swego długiego życia.
Po tej wizji jej zdrowie nieco się poprawiło. Mogła na nowo chodzić, przy pomocy kul. W sierpniu i we wrześniu udała się nawet z pielgrzymką w okolice Chateauneuf-de-Galaure. W końcu listopada mogła uczestniczyć we mszy św. w parafii.
Sądziła, że jest uzdrowiona, powróciła więc do swej dawnej myśli, by oddać swe życie Bogu, wstępując do Karmelu, jak św. Tereska z Lisieux, do której żywiła wielki podziw. Jednak w tym samym okresie postanowiła bezwarunkowo wypełniać po prostu wolę Bożą:
„Oddałam siebie Bogu całkowicie nie postanawiając zostać karmelitanką, lecz nie wybierając absolutnie nic.”
Pod koniec listopada powróciły bóle nóg i paraliż dolnych kończyn. Na szczęście Marta mogła jeszcze posługiwać się rękoma i korzystała z tego, haftując, aby zarobić na „swój chleb”. Cierpiała bowiem czując, że jest dla swej rodziny obciążeniem.
Kiedy jej wzrok, który w pewnym okresie znacznie się pogorszył, nieco się poprawił, korzystała z tego, by czytać. Pochłaniała książki z dziedziny życia duchowego: Ewangelię, O Naśladowaniu Jezusa Chrystusa, Historię pewnej duszy, żywoty świętych. Notowała myśli, które najbardziej ją uderzały. Na przykład: „Miłość niczego nie potrzebuje, jedynie tego, by nie napotykać na opór”. „Trzeba, abyś była w stanie nieustannej ofiary”. Pewnego dnia po odłożeniu swej książki usłyszała wewnętrzny głos, który jej zapowiedział: „Dla ciebie to będzie cierpienie”. Otwierając ponownie książkę uderza ją inne zdanie: „Bogu trzeba oddać wszystko”. Te myśli coraz bardziej wnikały do samej głębi jej duszy.

CAŁKOWITA OFIARA
W listopadzie 1923 roku bóle głowy pojawiły się ponownie. Wrócił też paraliż nóg. Zaczęły ją także boleć ramiona. Lekarze w dalszym ciągu nie mogli nic temu zaradzić. Było jasne, że nie ma co oczekiwać uzdrowienia od ludzkiej nauki. Ksiądz proboszcz zaproponował jej więc wyjazd na pielgrzymkę do Lourdes. Marta gorliwie na to przystała. Tymczasem kapłan po kilku dniach przyszedł do niej ponownie, mówiąc: „Jedna z moich parafianek, bardzo chora, prosiła mnie o możliwość pojechania do Lourdes, a ja nie mogę jej zapewnić miejsca, bo służba diecezjalna nie przydzieliła mi drugiego.” Mówiąc to nie potrafił wytrzymać wzroku Marty. Po chwili milczenia, odczuwając, jak upada w niej cała nadzieja na ostatnią szansę uzdrowienia, Marta odczuła nagle w sobie niewypowiedziany spokój, potem powiedziała: „Niech ksiądz proboszcz da jej to miejsce”. Później zwierzyła się jednej ze swoich przyjaciółek: „Od tej chwili byłam napełniona łaską”.
Do wszystkich cierpień fizycznych dołącza się i to wspomniane już wyżej: Marta cierpi, że jest obciążeniem dla rodziny. Zgryzota ta nasila się szczególnie dlatego, iż wie, że jej rodzice nie mają zbyt wiele pieniędzy. Poza tym matka poupada na zdrowiu. Jedna z jej przyjaciółek usłyszała, jak pewnego dnia Józef Robin powiedział: „Z Marty nie mamy żadnego pożytku”. A przecież jak długo potrafiła, haftowała… Ale to nie przynosiło rodzinie wielkiego zarobku.
Natura ludzka odtrąca cierpienie. Sam Chrystus odczuwał to w Getsemani. Musiał walczyć, żeby przyjąć wolę Ojca. Tak samo jest z Martą. Będzie walczyć przez długie lata zanim je przyjmie. W końcu 15 października 1925 roku napisała swój Akt oddania siebie i ofiarowania Miłości i woli Bożej”. Zaczynał się od słów:
„Panie, mój Boże, o wszystko poprosiłeś swą małą służebnicę, weź więc i przyjmij wszystko. W dniu dzisiejszym oddaję się Tobie bez reszty, o umiłowany mojej duszy! To jedynie Ciebie pragnę i dla Twojej miłości wyrzekam się wszystkiego…”
Kończy słowami:
„Kocham Cię, błogosławię Cię, uwielbiam Cię, całkowicie oddaję się Tobie, w Tobie się chronię. Ukryj mnie w Sobie, gdyż moja natura drży pod brzemieniem okrutnych doświadczeń, jakie zewsząd mnie przygniatają i dlatego, że ciągle jestem sama. Mój umiłowany, pomóż mi, zabierz mnie ze Sobą. To jedynie w Tobie pragnę żyć i jedynie w Tobie umrzeć. Pomóż mi!”

CZY CHCESZ BYĆ JAK JA?
W ciągu roku 1926 ogólny stan Marty stale się pogarszał. W pewnym dniu sądzono nawet, że jej śmierć jest już bliska. Zdawało się, że rozpoczyna się agonia. Był to stan śpiączki, który trwał przez 3 tygodnie. Wyszła z tego stanu stwierdzając: „Sądzę, że nie umrę”, potem dodała: „Widziałam świętą Teresę. Odwiedziła mnie trzy razy”. W następnym roku zredagowała nowy akt ofiarowania się, w którym położyła jeszcze większy nacisk na całkowitą miłość do Boga, prosząc, by On zniszczył w niej wszystko co mogłoby stanowić przeszkodę dla całkowitego stopnienia się z jej Umiłowanym. Prosi, by jej ofiara służyła nawróceniu całej ludzkości. Przyzywa równocześnie pomocy Maryi, Swej ukochanej Matki.
W 1927 roku jej cierpienia obejmują, prócz głowy i nóg, także ramiona i plecy. Począwszy od marca 1928 roku dotyka ją całkowita blokada krążenia w kończynach. Odtąd musi aż po kres swego życia na ziemi leżeć na tapczanie z poduszkami ułożonymi pod plecami, z pogiętymi nogami. Poza tym nie śpi wcale, nie je wcale, nie pije wcale… Pragnienie będzie ją dręczyło przez całe życie. Ale nie będzie potrafiła pić. 2 listopada 1928 roku zostaje przyjęta do III Zakonu św. Franciszka. Następnej nocy demon uderza ją z wściekłości pięścią tak mocno, że wybija jej dwa zęby. Szatan nigdy nie darzył miłością tych, którzy składają siebie w ofierze za ocalenie dusz.
2 lutego 1929 roku traci władzę w ramionach i nie może już odtąd haftować. W czerwcu traci władzę w dłoniach i nie może już przesuwać paciorków różańca. Wobec rozwoju choroby, która coraz bardziej pogarszała jej stan, wszyscy myśleli, że zbliża się kres jej życia… Tymczasem Marta miała przed sobą jeszcze ponad pół wieku cierpienia dla dobra ludzi. Odtąd bowiem może już jedynie modlić się i cierpieć! To w ten sposób przyczyni się do zbawienia niezliczonej liczby dusz.
Przy końcu września 1930 roku ukazał się jej Jezus i zapytał ją: „Czy chcesz być jak Ja?” Ona już w akcie oddania siebie i złożenia w ofierze przyjęła z góry upodobnienie się we wszystkim do swego Boskiego Wzoru…
Z początkiem października Jezus ukazał się jej na nowo, jednak tym razem na krzyżu, prosząc ją najpierw o ofiarowanie mu rąk: „Wydawało mi się, powiedziała, że włócznia wychodziła z jego serca i rozszczepiła się na dwa promienie, żeby przeszyć moją prawą dłoń i lewą…”
Jezus poprosił ją o ofiarowanie Mu stóp. Uczyniła to. Potem – klatki piersiowej. I ją także przeszył cios włóczni. Wreszcie Zbawiciel umieścił na jej głowie koronę krzyżową. Marta wyznała: „silnie ją wcisnął”. Na koniec Jezus powiedział jej: „Odtąd będziesz się nazywać Moją córeczką ukrzyżowaną z miłości”. Potem znikł. Niemal w każdą noc nowa stygmatyczka wylewała krwawe łzy, a w każdy piątek aż po kres swego życia na ziemi przeżywała Mękę Chrystusa. Pomimo zaleceń otoczenia milczeniem tego faktu, jakich udzielił proboszcz parafii, nowina rozeszła się lotem błyskawicy nie tylko w Chateauneuf-de-Galaure, lecz także w okolicy. Zaczęli przybywać ludzie. Jedni – ze zwykłej ciekawości, inni – żeby się modlić. Szybko ujawnił się więc inny cud, choć mniej dostrzegalny: nawrócenia. Region, praktycznie ateistyczny, stopniowo powracał do Boga, a o Marcie zaczęto mówić, „święta”.

NADRZYRODZONE ZJAWISKA
Marta przeżywała więc przez ponad 50 lat Mękę Zbawiciela. Od czwartku wieczora, od godziny agonii w Getsemani do piątku, do godziny 15-tej, cierpiała okrutnie. W rysach jej były widoczne bolesne skurcze. A ulgę znać było dopiero w godzinie, gdy nasz Pan oddał Bogu ducha. Kiedy jednak jej bóle się kończyły, wtedy była jakby martwa. Powracała do siebie dopiero w niedzielny poranek, w godzinie zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. Czasem jej kierownik duchowy, ojciec Finet, przywoływał ją na ten świat „w imię posłuszeństwa”.
Marta upodabniała się do swego Boskiego Wzoru poprzez swą całkowitą ofiarę. „Ja nigdy nie mam wrażenia, że leżę w łóżku, mawiała, to ołtarz, to krzyż!”
Poza jej cierpieniami fizycznymi doświadczała również cierpień moralnych. Miała wrażenie, że Bóg ja opuścił, podobnie jak Chrystus pytał z krzyża Ojca: „Dlaczego Mnie opuściłeś?” (por. Mt 27,46)
Przez ponad 50 lat nie przyjmowała żadnego pożywienia ani napoju. Jej jedynym pokarmem była hostia i nie można wyzbyć się nasuwającej się tutaj myśli o słowach Chrystusa do uczniów, którzy przyszli do Niego przy studni w Sychar. Samarytanka właśnie odeszła, a On powiedział im: „Moim pokarmem jest spełnianie woli Mojego Ojca” (por. J 4,34). I tak samo w synagodze w Kafarnaum, nazajutrz po rozmnożeniu chleba: „Moje ciało jest pokarmem” (por. J 6,55). Marta wyrzekła się wszelkiej swojej woli, żeby pełnić jedynie wolę Boga i karmiła się jedynie Jego pokarmem.
Świadkowie zasygnalizowali także kilka przypadków bilokacji. Marta – podobnie jak ojciec Pio i inni mistycy – nie opuszczając swego posłania była obecna w wielu miejscach, w tym samym czasie pomagając ludziom w trudnościach czy to fizycznych, czy też duchowych, odwodząc wiele osób od popełnienia samobójstwa.
Miała też dar zgadywania, co zawiera list, jaki otrzymała, zanim jeszcze go otwarto i przeczytano. Potrafiła też od razu rozpoznać osobę, która czekała w przedpokoju, a przyszła jedynie z ciekawości. Prosiła, aby ją odesłać. Kiedyś powiedziała pewnemu kapłanowi na pożegnanie: „Do zobaczenia, księże, w Niebie!” Ksiądz myślał z pewnością, że Marta mówi o swej bliskiej śmierci. Tymczasem to on zginął w wypadku samochodowym.
Jak wielu mistyków, którzy ofiarowali swe życie dla ocalenia licznych dusz, Marta była przez całe swe życie dręczona przez demona. W Męce, jaką przeżywała co tydzień prowadziła istną walkę z mocami Piekieł.
Diabeł uderzał ją, czasem silnie, a nawet zrzucał z łóżka. Za każdym razem podnoszono ją poranioną. Ofiarowała Bogu te nowe cierpienia, zadawane jej przez nieprzyjaciela. Dzięki temu udawało się jej wyrwać szatanowi kolejne dusze.
Kiedy Marta przeżywała cierpienia korony cierniowej, diabeł uderzał jej głową o mur, ażeby wbić ciernie jeszcze głębiej. Innymi razy wpajał w nią przekonanie, że jest potępiona i że w rezultacie daremnym było tak wiele cierpieć. Na trzy miesiące przed jej śmiercią diabeł wykręcił jej kręgosłup, co wywoływało u niej ból nie do zniesienia. Demon uprzedzał ją, że posunie się do ostateczności… I jak się wydaje istotnie miało to miejsce 6 lutego 1981 roku: znaleziono Martę martwą na podłodze jej pokoju. Tak. Szatan nie znosi świętych odbierających mu dusze.
W listopadzie 1940 roku Marta doświadczyła bólu utraty swej matki. Umierała w szpitalu, lecz na nalegania córki, a wbrew lekarzom, którzy spodziewali się, że chora umrze w drodze do domu, przewieziono ją z powrotem. Położono ją przy łóżku Marty. Po kilku minutach Marta powiedziała mamie: „A teraz odejdź do wiecznej siedziby!” Potem dodała: „Mamusia wchodzi właśnie do Nieba! Skończył się jej czyściec!” Po kilku dniach zwierzyła się ojcu Finet: „Pan prosił mnie o przyjęcie na siebie cierpień czyśćcowych mojej mamy. Muszę więc od zaraz, przez dziewięć miesięcy, przeżywać większe cierpienia, a przez ostatnie trzy miesiące doświadczać udręki potępienia.”
Oto jak Marta rozumiała miłość…

«ROZSZERZYĆ KRÓLESTWO PRAWDY I MIŁOŚCI…»

Proboszczowie, następujący po sobie w Châteauneuf-de-Galaure – od początku “choroby” Marty i różnorodnych zjawisk mistycznych, jakich doświadczała – jakikolwiek nie byłby poziom ich osobistej świętości nie otrzymali charyzmatu zapewnienia kierownictwa duchowego mistyczce. Nawet możny by rzec, że czuli się nieswojo wobec niej i obawiali się takiego obowiązku. Nasz Pan obiecał jej, że otrzyma kierownika duchowego według Jego Serca. Musiała jednak uzbroić się w cierpliwość.

Tymczasem 3 maja 1932 roku, po raz pierwszy Marta ujawniła misję, jaką jej Jezus powierzył. Także św. Teresa potwierdziła to wiele razy, ukazując się jej. Ma “rozszerzyć królestwo prawdy i miłości”. Jak to jednak zrobić, gdy jest się przykutym do łóżka i całkowicie sparaliżowanym?

W 1933 miała ciąg wizji, w których nasz Pan sprecyzował, czego od niej oczekuje. Tak o tym opowiedziała:

“Jezus mówił mi o wspaniałym dziele, jakie chciał zrealizować tutaj na chwałę Ojca dla wzrostu Swego Królestwa w całym Kościele i dla odrodzenia całego świata, poprzez religijne pouczenie, jakiego by tu udzielano… Dla tego dzieła miałam się oddać szczególnie pod kierownictwo kapłana, którego od wszystkich czasów On znalazł i wybrał w Swoim sercu. Jemu miał dać pewnego dnia współpracowników wiernych i oddanych, aby rozgrzeszali, pouczali i karmili dusze i poprowadzili do Jego miłości.”

Jezus wskazał jej nawet dokładne miejsce, w którym pragnął, aby zrealizowano to dzieło. To nie miała być ani szkoła, ani misja, lecz Ognisko Jego Miłości… To miało być “Coś nowego, dzieło, w którym wszystkie członki będą święte, promieniujące przykładem nadprzyrodzonego życia i stale działające z miłością… Maryja będzie w nich Królową kochaną i słuchaną. To ognisko, znane w najodleglejszych miejscach ziemi, będzie schronieniem w wielkich ludzkich nędzach dla niezliczonych grzeszników.”

W tym ognisku będzie się szukać “miłości i miłości miłosiernej, rozumieć ją, odczuwać i praktykować… Pod tym warunkiem rozleję na to dzieło i na każdego z jego członków potoki światła i łaski. Dokonam tam zdumiewających cudów.”

Nasz Pan dodał w rozmowie z Martą: “Kapłan, którego sobie przygotowuję… nie będzie nigdy mógł nic uczynić bez ciebie i z dala od ciebie. To poprzez ciebie chcę mu przekazać Moje polecenia i dać mu poznać Moją wolę. To przez ciebie i dzięki twojej modlitwie i nieustannej ofierze chcę mu udzielić Mojego światła i łaski. Powiesz mu wszystko, kiedy będę o to prosił. Również i ty nic nie będziesz mogła bez niego uczynić. Chcę was połączyć we Mnie dla misji, jaką chcę wam powierzyć, dla wszystkich dusz, jakie chcę wam dać i dla chwały Mojego Imienia… nie bój się, to wszystko Ja uczynię.”

URZECZYWISTNIENIE MISJI DZIĘKI KSIĘDZU FINET

Pewna panienka z Lyonu, dowiedziawszy się o stygmatyczce z Châteauneuf-de-Galaure przybyła ją odwiedzić. Bardzo poruszona spotkaniem, zapytała na odchodnym, czy mogłaby dla niej uczynić coś miłego. Marta jej odpowiedziała, że chciałaby mieć obraz Maryi, lecz obraz szczególny, taki, który by ją przedstawiał jako “Pośredniczkę wszelkich łask”. Panienka, ponieważ akurat taki obraz posiadała, przyrzekła chorej, że jej go dostarczy.

Miała go z Włoch, ponieważ jednak był biało-czarny, chciała najpierw oddać go do pokolorowania. Przy tej okazji rozmawiała o tym z pewną zakonnicą. Ta zaś stwierdziła: “Znam kapelana Fineta. Od czasu do czasu wygłasza nam konferencje o Maryi. Ponieważ jest zastępcą dyrektora społecznego Szkolnictwa w diecezji Rhone i Loara wiele podróżuje. Wizytuje 850 szkół. Z pewnością bez stawiania przeszkód zrobi mały objazd i dostarczy obraz.”

Kiedy obraz był już gotowy, zakonnica rzeczywiście poprosiła kapelana Finet, aby zechciał go zawieźć. Wyjaśniła, że odbiorcą jest stygmatyczka, sparaliżowana, mająca szczególne nabożeństwo do Maryi – Pośredniczki łask. Kapłan odparł jedynie, że skoro chodzi o uczynienie czegoś dla Maryi, nie może odmówić. To tak 10 lutego 1936 roku mając zamiar jak zwykle zwizytować szkoły ks. Georges Finet udał się w drogę.

PIERWSZE SPOTKANIE

Po przybyciu do Château-neuf-de-Galaure odszukał proboszcza, ks. Faure. Ten zaproponował mu, że go zaprowadzi do sparaliżowanej Marty. Tymczasem kapłan z Lyonu myślał raczej o pozostawieniu obrazu w prezbiterium i stwierdził, że po prostu nie ma czasu. Wreszcie po naleganiu proboszcza, zgodził się. Przed południem obydwaj kapłani przybyli więc na fermę państwa Robin. Jedynie ks. Faure wszedł do pokoju chorej, aby ją uprzedzić o przywiezieniu obrazu. Następnie wyszedł mówiąc: “Marta prosi, aby ksiądz sam przyniósł jej obraz”. Gdy wszedł Marta przeżyła szok: “rozpoznaje” kapłana, którego przecież nigdy nie widziała. Z jednym wyjątkiem: przed 6 laty w otrzymanej wizji. Widziała go więc w noc obsunięcia się wzgórza Fourviere. Jako młody wikary z katedry krzątał się wokół licznych rannych, udzielając im ostatniego namaszczenia. Marta przytaczała mu liczne szczegóły. On sądził, że nikt ich nie zna. Powiedziała mu, że w tej tragicznej godzinie modliła się za niego, gdyż przyszła ją o to prosić Maryja. Powiedziała, że ma się wiele modlić ze swego przyszłego kierownika duchowego, który był w tę noc w wielkim niebezpieczeństwie. Słysząc te słowa ks. Finet pojął, że Marta jest natchniona przez Niebo. Kiedy jej oddał obraz, usłyszała wewnętrzny głos: “To jest ten, na którego czekałaś, ten, którego ci obiecałem. Wszystko się rozegra w dzisiejsze popołudnie. Pozwól mi cię poprowadzić.” Kiedy się żegnał poprosiła jedynie, żeby jeszcze wrócił. Kapłan powie później: “Sądziłem, że zanoszę obraz Najświętszej Panny, w rzeczywistości, to Ona mnie niosła”.

W czasie drugiego śniadania dwaj kapłani mówią jedynie o Marcie. Proboszcz, ks. Faure, zauważa, że jego współbrat z Lyonu mógłby go pozbawić tego zbyt wielkiego obciążenia, jakim jest kierownictwo duchowe tej duszy. Będzie to dla niego wielka ulga.

Po południu ks. Finet, który jak się zdaje… zapomniał o swoich szkołach, powraca na gospodarstwo państwa Robin. Kiedy wchodzi do pokoju Marty, ona mu mówi nagle: “Spotkaliśmy się już w 1930, prawda?” “Nie pamiętam.” “Proszę sobie przypomnieć, 13 listopada – katastrofa Fourviere. W kilka dni później pochyla się ksiądz nad umierającym chłopcem wahając się, czy mu udzielić Komunii św…”

Ks. Finet nie może uwierzyć w to, co słyszy. Sądził, że tylko on zna to wydarzenie. Nie zwierzał się z tego nikomu. Marta dodaje: “Byłam tam, kiedy ksiądz zadecydował, żeby mu dać Komunię św. i dobrze ksiądz zrobił…” “Dziecko umarło”. “A ksiądz jest tu teraz. Tak wiele się modliłam…”

U PROGU PIĘĆDZIESIĄTNICY MIŁOŚCI

Ks. Finet opowiada Marcie w skrócie o swoim życiu. Kładzie nacisk na wielkie nabożeństwo do Maryi. Wspomina liczne konferencje, które wygłosił o Najświętszej Pannie. Marta słucha go w milczeniu, potem mówi: “Dopomożemy w zjednoczeniu chrześcijan… diabelskie błędy zostaną zniszczone. To zakończy się wskrzeszeniem, wielką łaską, nową Pięćdziesiątnicą miłości… Świeccy będą mieli wielką rolę do odegrania…”

“Ale – zauważa ks. Finet – muszą się formować.” “Oczywiście. Będą się formować w licznych ośrodkach, właśnie w ogniskach, ogniskach światła, miłosierdzia i miłości” – stwierdza Marta. “Cóż to więc takiego te ogniska miłości i miłosierdzia?” – pyta kapłan. “To coś nowego w Kościele. Nie zgromadzenie zakonne, lecz ludzie świeccy – poświęceni [Bogu]. Wielkie rodziny z kapłanem na czele i Najświętszą Panną jako matką. Będą organizować rekolekcje dla wszystkich. Ogniska te będą promieniować na cały świat. Będą odpowiedzią Serca Jezusa dla świata po materialnej klęsce narodów, wywołanej szatańskimi błędami…” Marta mówi dalej: “Muszę księdzu coś powiedzieć w imieniu Boga! To ksiądz ma tu przyjść założyć pierwsze ognisko miłości.”

“Ależ ja nie jestem z tej diecezji!”

“Cóż to może szkodzić, przecież Bóg tego chce!” – mówi na to Marta.

“Ale co miałbym robić?”

“Głosić rekolekcje” – pada odpowiedź. “Nie potrafię!” “Nauczy się ojciec!” I w tym tonie rozmowa toczy się dalej. Ks. Finet wyczerpał argumenty. Marta bowiem ma na wszystko odpowiedź: “To dlatego, że ma ksiądz założyć te ogniska, Bóg zachował księdza przy życiu przed 6 laty.”

“A… kiedy miałbym wygłosić pierwsze rekolekcje?” “Od 7 do 13 września.” “Nie mogę odmówić, ale muszę poprosić o pozwolenie moich przełożonych.” “Oczywiście, musi ksiądz być posłuszny!”

Ich pierwsza rozmowa trwała ponad trzy godziny… A przecież tego samego dnia rano ks. Finet myślał jedynie o położeniu obrazu w prezbiterium! Nigdy nie możemy zgadnąć, dokąd doprowadzi nas Niebo. To tak zrodziły się “Ogniska Miłości.”

PIERWSZE REKOLEKCJE

Jezus ujawnił Marcie, że jej misja będzie polegać na tym, by rozszerzyć na świecie królestwo prawdy i miłości. Ogniska Miłości nie miały być “wspólnotami duchowymi nakierowanymi na siebie, lecz miały promieniować na świat.”

Jak Marta poprosiła o to ks. Finet przy ich pierwszym spotkaniu rekolekcje rozpoczęły się 7 września 1936. Głosił je w szkole żeńskiej w Châteauneuf, w pomieszczeniach jeszcze bardzo prymitywnych. Od następnego dnia Marta poprosiła, aby ksiądz był jej «ojcem duchownym». Od tego dnia właśnie zaczęła go nazywać pięknym imieniem «ojca». Nie było to jeszcze przyjęte w tamtym czasie. Mianem “ojca” tytułowano jednie duchownych należących do zgromadzeń zakonnych. Tradycję tę zachowano we wszystkich Ogniskach Miłości. Kapłani odpowiedzialni zawsze byli nazywani imieniem “Ojca”.

Rekolekcje nie zakończyły się bez manifestacji niezadowolenia diabła: wydawał wszelkie rodzaje odgłosów, przewracał meble, tłukł talerze, wyrzucał z łóżek dziewczęta biorące udział w rekolekcjach. Dopiero gdy ks. Finet odmówił egzorcyzmy, wtedy w domu powrócił spokój.

DOPEŁNIENIE OFIAROWANIA SIĘ

Marta, jak wiemy, straciła władzę w nogach, w ramionach, w dłoniach, nie jadła już ani nie piła, nie spała. Cóż jej jeszcze pozostało? Oczy!

I oto we wrześniu 1939 roku zapytała swego duchowego ojca o pozwolenie na ofiarowanie ich Zbawicielowi. “Ależ już wszystko oddałaś!” – odpowiedział. “Nie, nie wszystko. Nie muszę widzieć”. Choć niechętnie ojciec wyraził zgodę. Wkrótce Marta rzeczywiście utraciła wzrok, pozostając niewidoma aż po kres swoich dni. Wrzesień 1939 roku to początek II wojny światowej. Ofiarowała swe oczy, aby dzielić ciemności, które zwaliły się na świat i ratować go.

Po śmierci matki, w listopadzie 1940, Ognisko zajęło się Martą. Jego plany powstały już w 1939, lecz sama budowa, choć wykonana w tempie zaskakującym – jeśli weźmiemy pod uwagę okoliczności tamtej epoki: okupację hitlerowską i brak wszystkiego – została zakończona w 1945. Uroczystego otwarcia dokonał 17 maja 1948 roku biskup diecezji, co stanowiło uznanie tego dzieła.

Olbrzymi budynek o 5 piętrach mógł przyjąć 300 osób na rekolekcjach. Rekolekcje podstawowe (5-dniowe) mówią o wielkich prawdach wiary, mieszczących się w Credo. Kładą nacisk na ojcostwo Boga i macierzyństwo Maryi. Niektórzy przybywają do Ogniska, żeby zastanowić się nad powołaniem kapłańskim bądź zakonnym. Często korzystają z tego, aby odwiedzić Martę i poprosić ją o radę. Na koniec rekolekcji uczestnicy mogą poświęcić się Jezusowi przez Maryję.

Do licznych osób, które przybywały do Marty w odwiedziny, dołączają teraz uczestnicy nauk rekolekcyjnych, pragnący rozmowy ze stygmatyczką. Ich liczba nie przestaje rosnąć. W latach 70-tych jest ich od 50 do 60 osób dziennie, czyli ponad pięć tysięcy w ciągu roku. Szacuje się, że przyjęła w swym pokoju ponad sto tysięcy odwiedzin, nie licząc wizyt rodziny.

Byli wśród odwiedzających ją nie tylko ludzie poważni i pobożni. Byli również ciekawscy, inni – sceptyczni, a jeszcze inni – przychodzili się pośmiać. Wielu jednak odchodziło nawróconych. Na przykład pewna kobieta zatrudniona w kinematografii. Przyjaciółka długo musiała ją namawiać na odwiedzenie Marty. Tymczasem w kilka dni po złożeniu jej wizyty rzuciła wszystko, wstępując do Karmelu. Po kilku latach została przełożoną.

Innym razem przybył syn pewnego przemysłowca z Lyonu. Trwonił majątek ojca prowadząc radosne życie z dwiema towarzyszkami. Dowiedziawszy się o Marcie, zaproponował, aby udały się razem z nim w odwiedziny do stygmatyczki z Châteauneuf. Powedział: “Chodźmy ją w trójkę zobaczyć, dobrze się zabawimy. Będziemy udawać pobożnych.” Oczywiście podejmując takie postanowienie nie zdawali sobie sprawy z daru rozeznawania, jaki Marta posiadała w stopniu najwyższym. Przyjęła ich. A kiedy stanęli w drzwiach powiedziała: “Macie rację, że przyszliście się ze mnie pośmiać. Jedynie na to zasługuję.” I tak zaczęła się rozmowa, po której mężczyzna wstąpił do Trapistów, a obydwie kobiety do Karmelu!

DZIAŁALNOŚĆ “OGNISK MIŁOŚCI”

Na początku Ogniska proponowały rekolekcje 5-dniowe. Po latach zaczęto w nich prowadzić też inne formy skupienia: 1 dzień, 3 dni, weekend. Rekolekcje tematyczne, rekolekcje ukierunkowujące. Marta lubiła powtarzać, że Ogniska powinny odnaleźć swą doskonałość w doskonałości miłości, a świętość w pokorze.

Dziś Ogniska są wspólnotami ochrzczonych mężczyzn i kobiet, które za przykładem pierwszych chrześcijan, posiadają wspólnotę dóbr materialnych, intelektualnych, duchowych. Żyją w tym duchu wspólnoty podjętymi przez siebie w życiu zobowiązaniami. Wraz z Maryją jako matką tworzą rodzinę Boga na ziemi pod przewodnictwem kapłana, Ojca Ogniska. Podejmują nieustanny wysiłek miłości wzajemnej i niesienia jej światu. Czynią to życiem modlitwy i pracy, dawaniem świadectwa o Światłości, o Miłosierdziu i Miłości, zgodnie z wielkim przesłaniem Chrystusa, Króla, Proroka i Kapłana.

W Ogniskach dokonuje się doskonałe uzupełnianie się kapłanów i świeckich. To Ojciec Ogniska ponosi odpowiedzialność wobec Kościoła. Wspomaga go w tym zadaniu świecki, mężczyzna lub kobieta, zwani “Odpowiedzialnymi” oraz rada ukonstytuowana z kilku członków Ogniska, wybranych przez wspólnotę. Wszyscy członkowie uczestniczą w misji Ogniska i odpowiadają za jego życie. W każdym kraju konstytuuje się jego forma prawna, w zależności od przepisów danego kraju.

Stałymi członkami Ognisk są ci, których Pan wezwie, a oni odpowiedzą na Jego wezwanie. Mogą to być świeccy, mężczyźni lub kobiety, stanu wolnego lub małżonkowie. Dzień mija w rytmie modlitwy i pracy, w życiu braterskim wspólnoty i w przyjmowaniu przybywających do Ogniska. Oczywiście jest codzienna Eucharystia, odnawiane poświęcenie się Najświętszej Pannie oraz modlitwa różańcowa. Każdego dnia – adoracja Najświętszego Sakramentu. Jeśli chodzi o pracę, każdy wypełnia to, co do niego należy i do czego jest przeznaczony, zgodnie ze swymi kompetencjami oraz darami. Jest też podział obowiązków codziennych (sprzątanie, zmywanie…).

Nie ma rzeczywistego nowicjatu, lecz z każdym dniem dokonuje się formowanie świeckich. Czy wstępuje tu człowiek stanu wolnego, zaślubiony lub owdowiały, takim pozostaje. Po okresie próbnym, trwającym około 3 lat, podejmuje się zobowiązanie stałej pracy dla dzieła Ognisk Miłości w służbie Kościołowi, w zasadzie na zawsze w tym samym Ognisku. Członkowie Ogniska oddają wspólnocie wszystkie swoje dobra, żyją po części z tych dóbr oraz z darów uczestników rekolekcji.

Ogniska Miłości to w świetle prawa prywatna organizacja międzynarodowa, która zależy od Papieskiej Rady ds. świeckich. Uczestniczy w życiu lokalnego Kościoła. Dziś Ogniska Miłości założone dzięki żarliwości i ofierze Marty Robin oraz posłuszeństwu i poświęceniu ks. Georges Finet są już na całym świecie: 26 w Europie, 17 we Francji, 16 w Ameryce, 8 w Azji i 22 w Afryce.

Louis Couëtte

Stella Maris nr 340, str. 1-4 i Stella Maris październik 1998, nr 341, str. 13-15. Przekład z franc. za zgodą Wyd. du Parvis

Polskie Ognisko Miłości

Adres dla zainteresowanych: Ognisko Miłości, Olsza 32, 96-135 Rogów. Tel. (0-46)874-86-05; fax: 874-86-06; tel. kom. 0601317525.  http://www.archidiecezja.lodz.pl/ognisko/

Marta Robin i Garabandal

Imię Marty Robin, podobnie jak ojca Pio, jaśnieje już i rozbłyśnie jeszcze bardziej na firmamencie Kościoła. [1] Pewnego dnia ukazał się jej Jezus mówiąc: «To ciebie wybrałem, abyś przeżywała moją Mękę w sposób najpełniejszy od czasu mojej Matki i nikt po tobie nie będzie jej przeżywał w Kościele w takiej pełni. Abyś mogła przeżywać ją całkowicie, nigdy nie zaśniesz, coraz bardziej postępując w cierpieniu. Spać znaczyłoby porzucić cierpienie. Będziesz cierpieć coraz bardziej.»[2]
Moje pierwsze spotkanie z Martą Robin miało miejsce w latach 1949-50 z okazji rekolekcji odprawionych w Châteauneuf-de-Galaure.[3] Od tamtego czasu otrzymałem wiele łask, dzięki jej radom, modlitwie i zasługom, za które nigdy się nie odpłacę jej i Panu. W czasie każdych rekolekcji odprawianych w Châteauneuf-de-Galaure dostępowałem łaski rozmowy z Martą, w jej domu, w La Plaine. Najważniejsza odbyła się w pierwszych miesiącach 1971. Nasza rozmowa dotyczyła wyłącznie Garabandal. Najpierw chciałbym wyjaśnić wydarzenia i główny problem, wobec którego stanąłem.
Ojciec Materne Laffineur – pierwszy kapłan francuski, który wziął w swe ręce rozpowszechnianie przesłania z Garabandal – został wezwany przez Pana 28 listopada 1970. W swej pionierskiej pracy bardzo wcześnie poprosił mnie o współpracę. Była ona gruntowna, pełna i braterska… Moja doskonała znajomość skomplikowanej sytuacji spowodowała, że po jego śmierci obawiałem się poważnych trudności. Było jeszcze gorzej… Och! Nie mam zamiaru tego opisywać. To «gorzej» mogę jedynie określić jednym słowem samej Marty Robin: to był «sos»… Zdecydowałem natychmiast, że przez wiele miesięcy zachowam milczenie, będę przebywał w «pustelni», aby się modlić, zastanawiać i obserwować, co się stanie. Ostatecznie pojechałem do Châteauneuf, by zobaczyć się z Martą Robin. [4] Nigdy nie zapomnę naszej rozmowy.
– Droga siostro Marto, jak siostra wie, zajmuję się Garabandal…
– Tak, ojcze…
– Współpracowałem z ojcem Laffineurem… Umarł w listopadzie i wszystko, co potem nastąpiło to…
– Tak, to sos…
– Widzę, że sprawa ta jest znana. Przychodzę więc prosić o radę. Co do mnie, sytuacja wydaje mi się tak trudna, że wolałbym zajmować się już tylko parafią w Chazay-d’Azergues. W tej posłudze mam już dość pracy…
Głosem zdecydowanym i prawie ostrym:
– Więc to tak, mój ojcze… Chce ojciec wszystko zostawić!…
Przyjąłem te słowa prosto do serca i czekałem na dalszy ciąg.
– No tak, co należy uczynić, ojcze, jeśli otrzymało się łaski?
– Zrozumiałem, siostro Marto… Trzeba, żebym na nowo zajął się szerzeniem orędzia z Garabandal? Jednak robiąc to, będę otrzymywał uderzenia kijem z wszystkich stron: ze strony «sosu», ze strony kapłanów, wikariuszy generalnych, a nawet uderzenia pastorałami biskupów!…
– No i dobrze! Ofiaruje je ojciec Dobremu Bogu. Niech ojciec opowie mi o «dzieciach» z Garabandal…
Uczyniłem to. Marta słuchała, czasem prosiła o uzupełnienie… W końcu powiedziała mi:
– Proszę powiedzieć tym czterem małym, że każdego dnia się za nie modlę.
Ograniczony czas przyznany mi na rozmowę zbliżał się do końca. Marta powiedziała mi:
– Czy chce ojciec, abyśmy odmówili razem „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo”?
– Tak, Marto. Za dziewczynki z Garabandal, za biskupa, za siostrę i za Ogniska Miłości[5] i za uderzenia kijami!…
– Tak, ojcze.
– Ojcze nasz….. Zdrowaś Maryjo…..
Po naszej modlitwie powiedziałem:
– Marto, czy zgodziłaby się siostra, żeby mój anioł stróż zapraszał każdego dnia jej anioła stróża, aby uczestniczyli w mojej Mszy świętej!
– Och, tak, ojcze. Będą się razem modlić.
Nasze spotkanie zakończyło się jak zwykle błogosławieństwem, którego udzielałem z głębokim wzruszeniem. Z lekkim i odważnym sercem wyszedłem od Marty i udałem się do kaplicy Ogniska Miłości. Na kolanach przed Panem Jezusem złożyłem dziękczynienie za otrzymane światło. Potem zwracając się do Najświętszej Dziewicy powiedziałem: «Najświętsza Matko, zrozumiałem, dobrze zrozumiałem… Chcesz tego… Wezmę więc na nowo moją laskę podróżną… Jestem gotowy iść dla Ciebie aż na kraniec świata…»
W rezultacie spotykałem się wiele razy z Martą Robin. Za każdym razem mówiliśmy o Garabandal. Interesowała się rozpowszechnianiem Orędzia. Lubiła otrzymywać z moich ust nowiny o czworgu «dzieciach z Garabandal», o ich rodzinach, a zwłaszcza o… biskupie z Santander.
Inne świadectwo o Marcie Robin i Garabandal pochodzi od biskupa J. Bretault.[6] Pewnego dnia zawiozłem go do Châteauneuf-de-Galaure, dokąd tak lubił jeździć. Zanim go tam pozostawiłem, zobowiązałem go do pozdrowienia w moim imieniu Marty i postawienia jej krótkiego pytania. Odpowiedź na to krótkie pytanie stała się długą relacją, którą natychmiast dla mnie spisał, ze łzami radości przed Najświętszym Sakramentem… Biskup J. Bretault był zaskoczony wszelkimi informacjami, jakie posiadała Marta na temat trudności w upowszechnianiu we Francji garabandalskiego Orędzia po śmierci o. Laffineura. Zobowiązała go do przekazania mi kilku szczegółów i rad… Stały się one dla mnie bardzo użyteczne i skuteczne.
Faktem jest, że Marta Robin była znana i kochana przez papieża Piusa XI, Piusa XII, Jana XXIII, Pawła VI, jak i przez naszego papieża Jana Pawła II. W tej małej wieśniaczce mieszkała mądrość Ducha Świętego. Zarówno wielcy jak i mali tej ziemi przychodzili ze wszystkich zakątków świata, aby poradzić się jej w problemach poważnych i najczęściej ogromnie skomplikowanych. Dla jednych i dla drugich była bardzo pokornym prorokiem i pewnym przewodnikiem. Jakże mógłbym myśleć, że «święta z Châteauneuf-de-Galaure» skierowała mnie w ślepą uliczkę albo na fałszywy tor, kiedy pomagała mnie, biednemu kapłanowi, odzyskać równowagę i ponownie podjąć pracę nad rozpowszechnianiem Orędzia Matki Bożej z Góry Karmel z Garabandal? Dla tej pracy ewangelizacyjnej Marta Robin była i pozostanie w moim kapłaństwie światłem i pomocą.

Przypisy:

1 Marta Robin (1902 -1981). Najważniejsze informacje na temat jej życia i dzieła zaczerpnąć można np. z książki F. Lenoir, Nowe wspólnoty Wydawnictwo Marianów, Warszawa 1993.

2 Ze świadectwa ojca Fineta, duchowego opiekuna Marty i pomocnika w dziele zakładania Ognisk Miłości.

3 Rodzinna miejscowość Marty Robin.

4 Przez całe życie Marta służyła radą i duchowym kierownictwem wielu osobom.

5 Ogniska Miłości (franc. Foyers de Charité) założone zostały przez Martę Robin zgodnie ze wskazówkami Chrystusa.

6 Stał się on fundatorem diecezji Kudugu (Burkina-Faso) i jej pierwszym biskupem od 1954 do 1965. Marta Robin mówiła o nim: «Ach! Co to za kapłan!… Co za kapłan!… Przynajmniej jeden, któremu nie trzeba tłumaczyć, jak mówić duszom o Jezusie. To święty… To święty.»

w: „Vox Domini” nr 2/95, str. 7

Informacja Francuskiej Komisji Diecezjalnej w sprawie procesu kanonizacyjnego Marty Robin

Wiele osób zadaje pytania w sprawie przypadku Marty Robin. Zawsze zachowywaliśmy pewną dyskrecję w sprawie postępów tej pracy, nie chcąc, żeby kult publiczny był oddawany Marcie przed orzeczeniem Kościoła. Jednakże obecnie nowy etap w jaki weszła ta sprawa daje okazję, żeby to uczynić.
Zaraz po śmierci Marty, 6 lutego 1981 r., zostało podjęte gromadzenie dokumentacji jej dotyczącej. Kilka lat wcześniej Marta przekazała ojcu Finet swe osobiste pisma. Zostały one uporządkowane. Potem, po upływie 5 lat, wymaganych przez Prawo Kanoniczne, biskup Valence, J. E. Marchand na prośbę Ognisk Miłości otwarł proces beatyfikacyjny Marty.
Obecnie proces beatyfikacyjny składa się z dwóch etapów. Najpierw – procedura na miejscu. Odpowiada za nią biskup miejscowy, w łączności z Rzymem. Ta część procedury trwała od r. 1986 do 1996. Złożyło się na nią ukonstytuowanie trybunału, któremu przewodniczył emerytowany biskup Autun, J. E. Bourgeois. Trybunał wezwał i przesłuchał pod przysięgą 100 świadków. O. Jacques Ravanel był postulatorem, to znaczy adwokatem, towarzyszyli mu członkowie Ogniska z Chateauneuf i ojciec Bernard Peyrous jako wice-postulator. W tym samym czasie mianowano ekspertów (teologów, historyków, lekarzy), którzy rozważali sprawę Marty: wszystkie jej pisma, wszystkie możliwe świadectwa, wszystkie archiwalne materiały. Ten ogrom pracy zakończył się sformułowaniem raportu określającego powagę i możliwość uznania jej przypadku za wyjątkowy. Wszystko zostało przekazane do Rzymu. Zatem etap, który musiał wykonać Kościół we Francji, został zamknięty w Uroczystość Zesłania Ducha Świętego 27 maja 1996 r. w obecności członków Komisji. Po czym odwieziono do Rzymu 25 ważnych raportów.
Obecnie rozpoczęła się więc rzymska część procedury, która zakończy się sformułowaniem doniesienia o heroiczności jej cnót. Ogniska Miłości wyznaczyły dla tego etapu członka Wspólnoty Emmanuel jako postulatora oraz Marię Teresę Gille, stojąca na czele wspólnoty Szkoły Dziewcząt w Chateauneuf jako wice-postulatorkę. Jeśli zostanie ogłoszona heroiczność jej cnót, to znaczy uzna się, że Służebnica Boża żyła w obecności i pod natchnieniem Ducha Świętego, wtedy rozpocznie się kolejny etap procedury. Dla ogłoszenia jej błogosławioną będzie potrzebny dowiedziony cud, dokonany za jej wstawiennictwem. Wtedy dopiero, jeśli Bóg zechce, Marta będzie ogłoszona błogosławioną. Procedura może wydawać się powolna, lecz sprawa beatyfikacji jest przedsięwzięciem bardzo poważnym, bardzo dokładnie badanym i Rzym nie czyni tu ustępstw. Należy się poddać temu prawu Kościoła i nie ma powodów sądzić, że dla Marty powinien zostać uczyniony wyjątek.
Wszystkie świadectwa mogą oczywiście dopomóc w przyśpieszeniu procesu (informacje o łaskach, uzdrowieniach, a nawet cudach lub świadectwa o osobistych spotkaniach osób, które ją znały.) Istotnie bowiem ważne jest dowiedzenie, iż w ludzie Bożym utrzymuje się opinia świętości tej osoby.

Pisać można na adres: Foyer de Charité, B.P. 17 26330 Chateauneuf-de-Galaure z zaznaczeniem: „Cause de Marthe Robin”. („Alouette” 12/96)

w: „Vox Domini” nr 4/98, str. 8

7 listopada 2014 roku papież Franciszek zezwolił Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych ogłosić dekret uznający heroiczność cnót Marty Robin. Jest to istotny krok w kierunku jej beatyfikacji.