MARYJA BYŁA DOSKONAŁĄ DUSZĄ EUCHARYSTYCZNĄ.
Maria Valtorta, napisane 19 czerwca 1943. Mówi Jezus:
Aby otrzymać prawdziwe owoce Eucharystii, nie należy jej uznawać za epizod, jaki się powtarza w momentach bardziej lub mniej oddalonych czasowo, lecz uczynić z niej fundamentalną myśl swego życia. Żyć myślą o Mnie-Eucharystii, który się przygotowuję, aby przyjść lub przyszedłem do was, czyniąc ze spotkania stałą obecność, która trwa przez całe wasze życie. Nigdy się ode Mnie nie odłączać, działać w promieniu, jaki wypływa z Eucharystii, nigdy nie wychodzić z jej orbity, jak planety, które krążą wokół słońca i żyją dzięki niemu.
Także tu przedstawiam ci jako wzór Maryję. Jej zjednoczenie ze Mną powinno być wzorem twego zjednoczenia ze Mną. Życie Maryi, mojej Matki, było całe eucharystyczne. Życie Marii, małej ofiary, musi być całe eucharystyczne.
Jeśli Eucharystia oznacza komunię, to Maryja żyła eucharystycznie przez prawie całe swe życie. W mojej Matce bowiem byłem, zanim pojawiłem się jako człowiek na świecie. I nie przestałem być w Niej, kiedy nie było Mnie już na świecie jako człowieka. Nie byliśmy już rozdzieleni od chwili, gdy posłuszeństwo zostało uświęcone aż do wyżyn Boga. Stałem się ciałem w jej łonie tak czystym, że aniołowie są mniej czyści w porównaniu z nim; tak świętym, że nie jest takim cyborium, które Mnie zawiera. Jedynie w łonie Boga jest świętość doskonalsza niż w Maryi. Ona jest po Bogu Jedynym w Trójcy, Świętą świętych.
Gdyby było dane wam, śmiertelnym, ujrzeć piękno Maryi takie, jakim jest, zostalibyście porwani zachwytem i uświęceni. Nie ma we Wszechświecie porównania, jakim można by określić, kim jest moja Matka. Bądźcie święci, a ujrzycie Ją. I jeśli oglądanie Boga jest radością błogosławionych, to oglądanie Maryi jest radością całego Raju. Nią bowiem rozkoszują się nie tylko chóry anielskie i zastępy świętych, lecz Ojciec, Syn i Duch Święty kontemplują Ją jako najpiękniejsze dzieło ich miłosnej Trójcy. My dwoje nigdy nie jesteśmy rozdzieleni. Ona dążyła do Mnie całą siłą swego dziewiczego i niepokalanego serca, oczekującego obiecanego Mesjasza. była to najczystsza komunia pragnienia, które przyciągnęło Mnie z głębin Niebios. Jeszcze żywsza była komunia od chwili błogosławionego zwiastowania do śmierci na Krzyżu. Nasze duchy były zawsze połączone miłością. Komunia najmocniejszej miłości i niezmiernego bólu – podczas mojego męczeństwa i w dniach mojego przebywania w grobie. Komunia eucharystyczna po chwalebnym Zmartwychwstaniu i Wniebowstąpieniu aż do Wniebowzięcia, które było wieczystym złączeniem najczystszej Matki z Boskim Synem. Maryja była doskonałą duszą eucharystyczną. Umiała zatrzymać swego Boga gorejącą miłością, ponadanielską czystością, stałą adoracją. Jakże się oddzielić od serca, które żyło Mną? Pozostawałem w Nim nawet po spożyciu Postaci. Słowa wypowiedziane do mojej Matki przez trzydzieści trzy lata, kiedy byłem jej Synem na ziemi, są niczym w porównaniu z rozmowami, jakie Ja-Eucharystia prowadziłem z Nią-Cyborium. Jednak są zbyt Boskie i zbyt czyste, by umysł człowieka mógł je poznać i by wargi człowieka mogły je powtórzyć. W Świątyni Jerozolimskiej jedynie Kapłan wchodził do Świętego Świętych, gdzie była Arka Pana. Jednak do Świątyni Jeruzalem niebieskiego tylko Ja, Bóg, wchodzę i poznaję tajemnice Najświętszej Arki, jaką jest Maryja, moja Matka. Usiłuj naśladować Maryję. A ponieważ jest to zbyt trudne, powiedz Maryi, aby ci pomogła. To, co dla człowieka nie jest możliwe, jest możliwe dla Boga, a bardzo możliwe, kiedy prosi się w Maryi, z Maryją, przez Maryję.
MARYJA – CYBORIUM BOGA.
Maria Valtorta, napisane 23 czerwca 1943, godzina 9-10. Mówi Jezus:
W innym spotkaniu eucharystycznym dałem ci poznać, czym jest Eucharystia. Dziś pokażę ci inną prawdę eucharystyczną. Jak Eucharystia jest sercem Boga, tak Maryja jest cyborium tego Serca.
Spójrz na moją Matkę, wieczne żyjące cyborium, do którego zstępuje Chleb pochodzący z Nieba. Kto chce Mnie znaleźć – znaleźć z pełnią darów – musi szukać mojego Majestatu i Mocy, mojej Boskości w słodyczy, w czystości, w miłości Maryi. Ona ze swego serca uczyniła cyborium dla Serca swego i waszego Boga.
Ciała Pana stało się ciałem w łonie Maryi i moja Matka ofiarowuje wam je z uśmiechem, jakby wam ofiarowywała swe ukochane Dzieciątko, złożone w kołysce jej najczystszego matczynego serca. Jaką radość przeżywa Maryja, w Niebie, dając wam swe Dziecko i dając wam swego Pana. Wraz z Synem daje wam swe serce bez skazy, to serce, które kochało i cierpiało nieskończenie.
Rozszerza się pogląd, że moja Matka cierpiała tylko moralnie. Nie. Matka śmiertelnych poznała każdy rodzaj bólu. Nie dlatego że na niego zasłużyła. Była niepokalana i nie było w Niej bolesnego dziedzictwa Adama. Jednak będąc Współodkupicielką i Matką całego rodzaju ludzkiego, powinna była wyniszczyć się w ofierze aż do końca i na wszelkie sposoby. Cierpiała więc jako niewiasta nieuniknione boleści kobiety, która poczęła dziecko, odczuwała boleśnie zmęczenie ciała obciążonego moim ciężarem, cierpiała wydając Mnie na świat, cierpiała uciekając pośpiesznie, cierpiała z braku pożywienia, z upału, z mrozu, pragnienia, głodu, ubóstwa, zmęczenia. Dlaczego Ona nie miałaby cierpieć, skoro Ja, Syn Boga, podlegałem wszystkim cierpieniom właściwym ludzkiej naturze?
Bycie świętym nie oznacza zwolnienia z nędz materii. Więcej – bycie odkupicielem oznacza szczególną podatność na utrapienia ciała, boleśnie wrażliwego. Świętość i zbawienie praktykuje się i osiąga się wszelkimi sposobami, nawet na przykład bólem zębów. Wystarczy, że człowiek z cielesnych dolegliwości czyni oręż zasługi, a nie grzechu.
Ja i Maryja z utrapień ludzkiej natury uczyniliśmy narzędzia odkupienia dla was. Jeszcze teraz moja Matka cierpi, kiedy widzi was głuchych na łaskę, zbuntowanych wobec Mnie. Świętość, powtarzam to, nie oznacza uniknięcia bólu, lecz oznacza przeciwnie – wystawienie na ból.
Dziękuj więc Maryi, która daje ci Mnie z matczynym uśmiechem, za cały ból, jaki znosiła, aby być moją Matką. O tym nigdy nie myślicie, żeby podziękować Maryi, w której łonie stałem się ciałem! Tym Ciałem, którym teraz was karmię na życie wieczne.
To wystarczy: kontempluj i adoruj Mnie, promieniejącego w Eucharystii, na żywym tronie, jakim są kolana Maryi, najczystszej Matki mojej i waszej.»
Teraz ja wyjaśniam. W niedzielę, nie, w piątek 18-tego, wydawało mi się, że widzę Jezusa przy moim łóżku, wspomniałam ojcu o tym. On jednak nic nie robił. W niedzielę 20-tego, zanim ojciec przyszedł, podczas gdy tu był i kiedy wrócił z Komunią, wydawało mi się, że widzę Jezusa już nie obok mojego łóżka, lecz u jego stóp, dającego mi Komunię. Jednak nie miał w ręku cyborium: miał swoje Serce, które dawał mi jako hostię, wyjmując je ze swojej piersi. Było w tym nieskończone dostojeństwo i słodycz. Potem wyjaśnił mi znaczenie tej wizji. Z pewnością znalazł je ojciec w zeszycie pod datą 20 czerwca.
Dziś rano widzę Matkę Bożą. Wydaje mi się, że siedzi, uśmiecha się z miłością, lecz smutno. Ma na sobie ciemny płaszcz, spadający z głowy, rozchylony, widać suknię także ciemną, chyba brązową. Wokół bioder ma ciemny pas. Można by rzec: trzy odcienie brązu. Na głowie, pod płaszczem, ma chyba biały welon, ponieważ widzę prześwitującą biel.
Pośrodku piersi jaśnieje bardzo duża Hostia i bardzo piękna. A to, co najcudowniejsze w tej wizji to fakt, że się wydaje, iż poprzez Postacie (przypominające najpiękniejszy kwarc; to chleb, lecz wydaje się błyszczącym kryształem) widać przepiękne dziecko. Bóg-Dzieciątko, który stał się ciałem.
Matka Boża ma otwarte ramiona, aby trzymać rozchylony płaszcz. Patrzy na mnie, a potem pochyla twarz i spuszcza adorujące spojrzenie na Hostię, która błyszczy w jej piersi. W jej piersi, a nie na jej piersi. To jest tak, jakbym dzięki mistycznym promieniom X mogła widzieć wnętrze Maryi lub jeszcze lepiej, jakby te promienie X sprawiały, ze widać na zewnątrz to, co Maryja ma w swoim wnętrzu. Prawie tak, jakby miała ciało przezroczyste. Nie umiem tego wyjaśnić.
Krótko: widzę to i Jezus mi to wyjaśnia. Dziewica nie mówi. Ona się tylko uśmiecha. Jednak jej uśmiech jest tak wymowny jak tysiąc słów i jeszcze więcej.
Jakże chciałabym umieć malować, aby wykonać obraz mojej wizji i wam go pokazać. Chciałabym zwłaszcza ukazać różnorodne blaski. Są trzy: jeden to spokojna słodycz, którą tworzy ciało Maryi. Następnie drugi – to jasność zewnętrznej ochronnej osłony, żywej i promieniejącej. Tworzy go wielka Hostia. Powiedziałabym używając ludzkich pojęć, że jest to światłość zwycięska, która stanowi jakby wewnętrzną oprawę Boskiego Klejnotu, promieniejącego jak płynny ogień tak piękny, że nie umiem go opisać i który jest w swym doskonałym pięknie nieskończenie słodki: to mały Jezus uśmiechający się całym swoim delikatnym ciałem – niewinnym przez to, że jest Bogiem i przez to, że jest dzieckiem.
Żadnym porównaniem nie można określić trzeciego blasku, otoczonego tymi dwoma światłami. Trzeba pomyśleć o słońcu, księżycu, wziąć wszelkie różnorodne światła gwiazd i uczynić z nich jeden wir światła, jak stopione zło, jak płynny diament i to wszystko razem da blady obraz tego, co widzi moje serce w tej uszczęśliwiającej godzinie. Czymże będzie Raj ogarnięty tym światłem?
Tak samo nie ma porównania zdolnego wyrazić słodycz uśmiechu Maryi. Królewski, święty, czysty, miłujący, smutny, zapraszający, pocieszający… Oto jedyne słowa, jakie wypowiadam, a trzeba by ich wyrzec tysiąc, aby przybliżyć to, czym jest ten dziewiczy, matczyny, niebiański uśmiech.