Nawrócenie pastora

Zdumiewające nawrócenie ewangelickiego pastora

Richard Borgman: BYŁ TO DAR SAMEGO DUCHA ŚWIĘTEGO

Przedstawiam list napisany przez pastora Richarda Borgmana do przyjaciela. Autor opowiada w nim o swoim odkryciu i przyjęciu bogactw Kościoła katolickiego, nieznanych jego dotychczasowej wierze ewangelickiej. Otrzymał on dar głębokiego zrozumienia wielu prawd: o Maryi i jej roli w życiu chrześcijan, o świętych i składanym przez nich budującym świadectwie, o profetycznym posłannictwie Ojca Świętego, a wszystko to mocą łaski udzielonej przez Bożego Ducha. Przeczytajmy poniższe strony a po rozważeniu ich treści przekażmy ją jakiemuś bratu protestantowi o otwartym sercu, lub kapłanowi żywiącemu wątpliwości co do swego powołania… Réné Lejeune

Drogi Bracie!

Dziękuję za list, w którym prosisz o wyjaśnienie duchowych zmian, jakie zaszły w moim życiu. Trudno streścić w kilku słowach to, czego doświadczamy dziś z moją żoną Danielą. Chciałbym spotkać się z Tobą twarzą w twarz, ale nie jest to możliwe.

Pytasz, czy jestem czcicielem Matki Bożej. Niepewny sensu, jaki przypisujesz słowu czcić, odpowiedziałbym: „Oddaję cześć jedynie Bogu, Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu. Jesteśmy zbawieni wyłącznie przez wiarę w Chrystusa. Nigdy nie będę oddawał czci Maryi, gdyż jest ona tylko stworzeniem.”

To powiedziawszy, przyznaję, że w sposób zdumiewający doświadczyliśmy działania Maryi w naszym życiu w styczniu 1998. Odczułem wówczas głęboką potrzebę uwolnienia się od wszystkich przyczyn niezadowolenia, jakie mnie trapiło, a Pan w odpowiedzi zaprowadził mnie pod krzyż i wskazał, że źródłem mojego problemu jest nienawiść do matki, której nigdy nie znałem. Nienawiść tę przeniosłem na wszystkie kobiety-matki. Przejawiała się ona nieufnością do ludzi w ogóle. Kochałem Boga, który mnie przygarnął (Ps 27,10) ale czułem podświadomy żal do matki, która urodziła mnie i porzuciła.

Jezus posłał mi swego Ducha i skruszył moje serce objawiając, że nienawidziłem także Jego Matkę, Maryję. Gdy rozpłakałem się z wielkiego smutku, Pan uczynił cud i wyrwał z mego serca korzenie gnębiącego mnie przez 51 lat rozgoryczenia.

Wkrótce potem dał mi swoje słowo wypowiedziane na krzyżu: „Oto Matka twoja!” Jego Matka stała się moją Matką. Pokochałem Ją i tak jak św. Jan przyjąłem do siebie. Jednocześnie, wyzwoliłem się z mego zaskorupienia i zrozumiałem wymowę wielu wersetów biblijnych odnoszących się do Maryi.

Miłość, szacunek i hołd złożony Matce mego Pana obudziły naturalną dobroć mieszkającą w moim sercu.

Wszystko to było darem samego Ducha Świętego. Nie doprowadziła mnie do tego refleksja teologiczna, ale osobiste doświadczenie oparte na Słowie Bożym.

Pewna osoba pomodliła się z nami, a Maryja nadeszła, by dotknąć nas oboje, Danielę i mnie. Od tamtej chwili życie każdego z nas i nasze wspólne życie jako małżeństwa, uległo głębokiej przemianie.

Mamy odtąd cudowną relację z Bogiem Ojcem i Synem Bożym, Jego Słowem. Jezus dokonał przez Maryję wielu dzieł, których nie dało nam uprzednio 51 lat wytrwałego poszukiwania Boga. Dzięki Jezusowi wszystko w naszym życiu jest na właściwym miejscu, także Maryja.

W Niej znalazłem to, czego szukałem we wszystkich krajach francuskojęzycznych, przez blisko ćwierć wieku. Sądzę, że prawdziwa jedność Ciała Chrystusowego zależy od stopnia naszej akceptacji roli, jaką Chrystus nadaje Maryi, nowej Ewie.

Tylko Jezus może objawić tę prawdę przez Ducha Świętego wszystkim, którzy miłują Go tak, jak apostoł Jan. Daniela mówi, że „wiele chrześcijanek żyje jeszcze pod przekleństwem Ewy, zamiast pod błogosławieństwem Maryi.” Odrzucić znaczenie, jakie Jezus nadaje swej Matce, to odmówić przyjęcia błogosławieństwa Tej, która jest „pełna łaski”.

Wierzymy w Kościół, zbudowany ze wszystkich swoich członków, widzialnych i niewidzialnych. Od 15 lat zadaję sobie to pytanie w odniesieniu do życia wiecznego. Jeszcze wcześniej uwierzyłem, że ci, którzy umarli w Chrystusie, żyją duszą i ciałem w wieczności (Flp 1,21-25 i J 11,25-26).

Od mojego spotkania z Jezusem ukrzyżowanym, czuję się bardziej zdolny do modlitwy i do połączenia jej z modlitwami osób przebywających z Chrystusem w niebie. Zachęcam chrześcijan, by modlili się w ten sposób razem ze mną i proszę o wstawiennictwo także Maryję. Staram się żyć ze wzrokiem skierowanym ku wieczności, bez czego nie mógłbym dobrze spełniać swoich obowiązków na tej ziemi.

Prawdziwe objawienia Maryi skłaniają wielu ludzi do wyjścia na spotkanie z Jezusem, ku któremu prowadzi nas Jego Matka. Oddziaływanie Jego Matki z nieba każe mi przypuszczać, że ja też będę miał co robić, kiedy znajdę się po drugiej stronie (2 Kor 5,10).

Pytasz mnie także, czy przyjmuję cały katolicyzm „globalnie”. Również tutaj, nie wiem, co dokładnie masz na myśli. Sądzę, że chcesz wiedzieć, czy zostałem katolikiem. Odpowiedź brzmi: „Tak, zostałem katolikiem, podobnie, jak Daniela”. Podjęliśmy zresztą tę decyzję razem, 1 listopada 1998. Jest ona zwieńczeniem naszej „pielgrzymki”, trwającej od czasu posługi, jaką pełniłem w więzieniach na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Nie odrzucam swojej formacji protestanckiej, ewangelickiej. Tym bardziej nie zamierzam przyczyniać się do żadnych sporów międzywyznaniowych. Nie chciałbym też utracić przyjaciół dlatego, że stałem się katolikiem.

Od kilku lat nie czułem się dobrze z etykietką Richard Borgman, pastor ewangelicki. Chciałem być po prostu chrześcijaninem. Duch Święty nie był jednak zadowolony z mojej neutralności. Pan pozwolił mi zrozumieć, że postępuję tak, jak pewne kraje podczas II wojny światowej: gromadziłem u siebie bogactwa świata, nie należąc do obozu aliantów. Byłem zapraszany przez wszystkich, protestantów i katolików, jako ten, który ma budować więź między chrześcijanami różnych wyznań. Sama idea pośrednictwa jest dobra, dziś jednak moja neutralność nie spodobałaby się Bogu. Muszę przyjąć trudy i odpowiedzialność wynikające z moich przekonań.

Wówczas to zadeklarowałem, że zostaję katolikiem. Moja misja głoszenia Ewangelii Jezusa Chrystusa w krajach francuskojęzycznych nie uległa zmianie, czuję się nawet lepiej do tego przygotowany. Nie odgradzam się od nikogo i nie jestem werbowany przez nikogo. Zwłaszcza jednak nie osądzam tych, którzy myślą inaczej niż ja. Zostałem katolikiem po 15 latach namysłu, podjąwszy tę decyzję pod wpływem Ducha Świętego.

Wymowa moich książek pozostaje aktualna i dalej jestem gotów oddać życie za jedność Ciała Chrystusowego. Od dziś jednak składam je Bogu jako katolik.

Przytaczam siedem powodów, dla których postanowiłem zostać katolikiem. Odpowiadają one siedmiu słowom wypowiedzianym przez Chrystusa na krzyżu. Zaczynam od ostatniego, gdyż to ono jest dla mnie najważniejsze.

Siódme słowo Jezusa na krzyżu: „w Twoje ręce powierzam ducha mojego.”

Odpowiadam „tak” na apel Bożego Ducha. Ten sam głos, który 23 lata temu zaprowadził mnie do Afryki, który kazał nam pełnić służbę wśród więźniów i który wezwał mnie do Francji, tym razem skłonił mnie do przyjęcia katolicyzmu. Jego Słowo przekazane nam jest zrozumiałe i wyraźne niczym dźwięk trąby. Razem z Danielą odpowiadamy na nie uroczystym Fiat.

Szóste słowo Jezusa na krzyżu: „Wykonało się!”

Moje przeznaczenie, w wielkim planie Bożym dla „ostatecznych dni” świata, spełni się w katolicyzmie. Muszę być katolikiem, by podjąć zadanie, jakie Bóg wyznaczył mi w dziejach ludzkości. W Jego planach leży zjednoczenie pod panowaniem Chrystusa wszystkiego, co w niebiosach i co na ziemi (Ef 1,9-10). Jak powiada Apokalipsa (13,6), naczelnym celem szatana jest bluźnić przeciwko tym, którzy mieszkają w niebie. Najbardziej nienawidzi on niewiasty, która wydała na świat Jezusa Chrystusa (Ap 12). Jeśli szatan będzie mógł dalej przekonywać chrześcijan, że niebo jest puste i niezdolne ich wspomóc, zemści się on także na niewieście, Maryi i będzie opóźniać realizację Bożego planu, „rozpoczynając z nami walkę” („I odszedł rozpocząć walkę z resztą jej potomstwa, z tymi, co strzegą przykazań Boga i mają świadectwo Jezusa”: Ap 12,17). Wreszcie, celem szatana jest też utrudnianie Bogu zjednoczenia członków Ciała Chrystusowego przebywających na ziemi oraz tych, którzy mieszkają już w niebie. Będzie on odnosił zwycięstwo tak długo, aż wszyscy chrześcijanie uznają rolę daną Maryi w planie Bożym.

Uważam, że znaczenie, jakie Bóg nadaje Królowej stojącej po Jego prawicy, nie może być pomijane ani umniejszane (Ps 45,10). By wszystko się wykonało, każdy z nas powinien zdecydować się postąpić tak, jak mnie samemu nakazał Chrystus. Dzięki temu, wielka liczba osób będzie mogła dojść do „Pełni Chrystusa” (Ef 4,13), a Jego Ciało Mistyczne zacznie funkcjonować tak, jak prawdziwe ciało, którego Głową jest Chrystus (Ef 4,14-16).

Piąte słowo Chrystusa na krzyżu: „Pragnę!”.

Bezustannie łaknę i pragnę Eucharystii. W katolickiej Komunii św. znajduję wypełnienie się słów Jezusa przytoczonych w Ewangelii św. Jana (6): „Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim”. Wiem, że mowa ta jest trudna do przyjęcia dla protestanta, jednakże na krzyżu Chrystus wyrwał mi z serca korzenie goryczy, która zatruwała mnie samego, a przeze mnie: moich braci.

Eucharystia prowadzi nas ku Chrystusowemu krzyżowi. Przyjmowanie Jego Ciała i Krwi chroni mnie przed powrotem do dawnej zatwardziałości, a mocą Baranka działającego w moim sercu, wzbudza delikatność i dobro. Z początkiem każdej Mszy św. czuję narastający w sobie niemal fizyczny głód i pragnienie. Mimo pokarmu, jaki przyjmuję, łaknienie Chrystusowego Chleba jest coraz bardziej dojmujące.

Czwarte słowo Jezusa na krzyżu: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?”

Wydaje mi się, że u katolików, cisza i samotność stwarzają szerokie pole dla medytacji, kontemplacji i życia poświęconego jedynie Bogu. Księża, zakonnicy i zakonnice, których znam (a znam wielu), doskonale rozumieją sens powyższych słów Chrystusa. Nie wiem, czy zostanę kiedyś kapłanem lub diakonem, ale obydwoje z Danielą uważamy, że przyjęcie kapłaństwa przez naszego syna, Scotta, byłoby dla nas największym z możliwych zaszczytów.

Od wielu lat, gdy opowiadam o swoim życiu wewnętrznym i duchowych zmaganiach towarzyszących spotkaniu z Jezusem, moi słuchacze nieraz patrzą na mnie tak, jakbym pochodził z innej planety. Znajduję wtedy pociechę w myśli o samotności katolickich mistyków: Jana od Krzyża, Teresy od Dzieciątka Jezus, Marty Robin… Ich przykłady pomagają mi zrozumieć, jak mieszkać w twierdzy Bożej (czyli w moim „nowym sercu”), by czynić postępy w zjednoczeniu z Chrystusem, mimo utrapień, jakich nieraz doświadczam.

Jednym z celów życia na ziemi jest rozwijanie coraz ściślejszej więzi z Chrystusem ukrzyżowanym. Istnienie skrajności, zakłamania czy nadużyć, nie powinno przeszkodzić mi w głoszeniu Ukrzyżowanego i życiu Jego obecnością. Jezus poprowadził mnie od zmartwychwstania ku samotności krzyża – pomiędzy tymi dwiema rzeczywistościami musi istnieć równowaga. Krucyfiks, jaki noszę, ma wyrażać chęć zaczerpnięcia od Zmartwychwstałego odwagi do przyjęcia krzyża w swoim życiu.

Trzecie słowo Jezusa na krzyżu: „oto syn Twój”… „oto Matka twoja”.

Znajduję w Maryi moją Matkę z Nieba, a moją tożsamość – w wielkiej rodzinie Kościoła katolickiego. Poszukiwałem siebie przez 51 lat. Jezus prowadził mnie od zmartwychwstania do krzyża, by pokazać mi gałąź swej rodziny. Nie porzucam jej gałęzi protestanckiej, ewangelickiej, zielonoświątkowej, czuję jednak, że naprawdę jestem związany z katolicyzmem. Pojmuję teraz, skąd bierze się ból, jaki odczuwam, gdy ktoś oczernia mego „starszego Brata w Chrystusie” – Papieża; moją Matkę – Maryję; katolików w ogóle. To samo cierpienie towarzyszy mi, gdy ktoś rzuca na niego kalumnie. Nie znajduję już w sobie bezzasadnej wrogości, jaką żywiłem względem katolików, będąc jeszcze protestantem. Składać hołd „rodzinie” Papieża oraz Matce, to uwielbiać samego Jezusa.

Drugie słowo Jezusa na krzyżu.

Na prośbę dobrego łotra: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa”, Pan odpowiada: „Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju.”

Staję się katolikiem i mogę żyć w społeczności świętych. Na krzyżu, Chrystus pokazał mi, że raj zaczyna się już na tej ziemi. Modlitwę ułatwia nam pośrednictwo braci przebywających zarówno na tym świecie, jak i przed obliczem Bożym. Długa jest lista braci i sióstr mieszkających w niebie, będących dla nas wzorem życia i modlących się za udręczony świat. Studiuję żywoty świętych: Józefa, Pawła, Piotra, Blandyny, Augustyna, Franciszka z Asyżu, Teresy z Awila, Teresy z Lisieux, Elżbiety od Trójcy Św. Wiem, że oni żyją i są zawsze gotowi wspomóc nas w naszej duchowej walce. Stygmatycy, jak Ojciec Pio, Franciszek z Asyżu, Marta Robin i wielu innych, pomagają mi uczestniczyć w cierpieniach Chrystusa. Od Biblii, poprzez Credo, „Didache”, dzieje Kościoła, aż po moje osobiste doświadczenie, obcowanie świętych stanowi wspólny obszar dla wszystkich członków wielkiej rodziny chrześcijańskiej.

Wspólnota świętych posiada niezwykłą przewagę nad szatanem. Nie łączyć własnych modlitw z modlitwami świętych, to starać się wykonać przerastające nasze możliwości zadanie przy użyciu jednej trzeciej możliwych środków.

Pierwsze słowo Jezusa na krzyżu: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”.

Moim obowiązkiem jest być posłusznym władzom Kościoła katolickiego i jego pasterzom. Mogę przebaczać tak, jak chrześcijanin przebacza swemu bliźniemu. Dostrzegam też wagę przebaczenia związanego z władzą duchową przekazaną przez Chrystusa jego apostołom oraz ich spadkobiercom-papieżom, biskupom… Jako pastor-misjonarz nigdy nie musiałem podporządkowywać się żadnej władzy duchowej. Moja odpowiedzialna wolność wymaga jednak poddania się władzy wybranej przez Boga, nie przeze mnie samego. Chcę zatem dochować posłuszeństwa memu starszemu Bratu w Chrystusie-Papieżowi Janowi Pawłowi II oraz władzom Kościoła katolickiego. Z radością akceptuję warunek pełnienia mojej posługi tylko za pozwoleniem miejscowego biskupa.

Korzystam także z wielu innych źródeł wiedzy danych mi na czas ziemskiego pielgrzymowania. Cenię sobie wizerunki, które przypominają nam o postaciach z historii Kościoła. Uważam też, że siedem słów Chrystusa na krzyżu znajduje swój wyraz w siedmiu sakramentach Kościoła.

Starałem się obiektywnie i szczerze odpowiedzieć na wszystkie Twoje pytania. Dziękuję Jezusowi za radość życia w czasach ostatecznych. Błogosławmy Pana, bracie! Chciałbym, abyśmy mogli od tej pory pracować razem na Jego niwie.

Dziękuję, że nauczyłeś mnie tak wiele, a co najważniejsze – za to, że mogę widzieć w Tobie oblicze mego Pana!

Richard Borgman

Przekład z franc.: AL Stella Maris, październik 1999 Przekład za zgodą szwajcarskiego Wydawnictwa du Parvis