O. Pio – Rozmyślania nad Męką

Rozmyślania św. Ojca Pio nad Męką Jezusa
KONANIE JEZUSA W OGRODZIE OLIWNYM

1.
Gdy Boski Zbawiciel doszedł do kresu swego ziemskiego życia, pozostawił siebie samego jako pokarm w sakramencie Miłości i nakarmił Swym Niepokalanym Ciałem Apostołów. Potem udał się wraz ze swoimi uczniami do Ogrodu Oliwnego, miejsca znanego im i samemu Judaszowi. Podczas drogi z Wieczernika do Ogrodu Oliwnego Jezus poucza swoich uczniów; przygotowuje ich do bliskiej już rozłąki, która niebawem nastąpi w czasie Męki, a także do przyjęcia z miłości do Niego obelg, prześladowania i nawet śmierci; do odtworzenia w nich Jego jako Boskiego Wzoru.
«Ja będę z wami». A wy nie trwóżcie się, o uczniowie, gdyż Boska obietnica zostanie dotrzymana: otrzymacie tego potwierdzenie w obecnej, uroczystej godzinie.
On jest tam po to, aby rozpocząć swoją bolesną Mękę; i bardziej niż o siebie samego troszczy się teraz i myśli o was.
O jakże niezmierzoną miłość mieści w sobie to Serce! Jego Oblicze zasmuciło się i zarazem napełniło miłością; Jego Słowa pochodzą z wnętrza Jego Serca. Przemawia siłą swych uczuć, dodaje odwagi, umacnia, obiecuje pokrzepienie, wyjaśnia najgłębsze tajemnice swojej Męki.
Zawsze, o Jezu, wzruszała me serce ta Twoja droga z Wieczernika do Ogrodu Oliwnego, a to ze względu na potęgę miłości, która sięga głębi i jednoczy się z umiłowanymi przez siebie, ze względu na siłę miłości, która zmierza do ofiarowania się za drugich, aby ich wykupić z niewoli. Ty przez to pouczyłeś nas, że nie ma większego dowodu miłości jak oddać własne życie za przyjaciół. I oto teraz stajesz w tej godzinie, aby własnym ofiarowaniem życia potwierdzić tę próbę miłości.
Kogo nie obejmie ta ofiara tak wspaniałomyślna?
Boski Mistrz bierze ze sobą tylko trzech uczniów: Piotra, Jakuba i Jana, aby ich uczynić świadkami swojej męki. Oto ci trzej, którzy Go widzieli przemienionego na górze Tabor między Mojżeszem a Eliaszem i uznali Go za Boga, czy będą mieli teraz tyle siły, aby rozpoznać w Nim Boga-Człowieka w czasie męki i śmiertelnego smutku? Kiedy wszedł do Ogrodu, rzekł do nich: «Zostańcie tutaj, czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie»; miejcie się na baczności, oto co mówi do nich, bo nieprzyjaciel nie śpi: zabezpieczcie się przed nim orężem modlitwy, abyście nie zostali zwiedzeni i nie wpadli w grzech. Jest to godzina ciemności. To powiedziawszy oddalił się od nich jakby na odległość rzutu kamieniem i upadł na ziemię.
Jest bezgranicznie smutny: Jego dusza stała się łupem nieopisanej goryczy. Noc jest głęboka i jasna. Na niebie świeci księżyc; pozostawiając w półcieniu Ogród Oliwny; wydaje się, że posyła na ziemię złowrogie blaski, poprzedzające rzeczy wielkiej wagi i niepomyślne wydarzenia. Przerażają one i mrożą krew w żyłach, bo jakby nosiły na sobie odcień krwi. Wiatr, zwiastun zbliżającej się burzy, porusza oliwki, szeleści liśćmi, przenikając aż do kości jak zapowiedź śmierci; wnika do samej duszy, napełniając ją śmiertelnym smutkiem.
O najstraszniejsza nocy, do której podobna już nigdy nie przyjdzie!…
Co za przeciwieństwo, o Jezu! Jakże piękną była noc Twego Narodzenia, kiedy napełnieni radością Aniołowie ogłaszali pokój, wyśpiewując chwałę; a teraz wydaje mi się, że oplatają Cię wieńcem smutki, tworząc pełen uszanowania dystans, jakby uznając ze czcią najwyższą udrękę Twego ducha.
Oto i miejsce, gdzie przyszedł Jezus, aby się modlić. On nawet swoje najświętsze człowieczeństwo pozbawia mocy nadanej przez Bóstwo poddając się niewypowiedzianemu smutkowi, największej słabości i opuszczeniu oraz śmiertelnej udręce. Duch Jego zanurza się jakby w niezgłębionym morzu, przez co w każdej chwili może zatonąć. Widzi całe męczeństwo własnej, już bliskiej męki i to wyobrażenie jest jak strumień występujący z brzegów, który przelewa się w Jego serce, napełnia je udręką, ściska i rozszarpuje. Widzi najpierw Judasza, swego ucznia, tak bardzo przez siebie umiłowanego, który Go sprzedaje za kilka srebrników; który przyszedł do Ogrodu, aby Go pojmać, zdradzić i wydać w ręce Jego nieprzyjaciół. On!… Przyjaciel, uczeń, którego dopiero co nakarmił swoim Ciałem…, klękając przed nim umył mu nogi i przycisnął go do swego Serca, ucałował z braterską czułością, chcąc siłą swojej miłości odciągnąć go od bezbożnego i świętokradczego zamiaru. Niechby przynajmniej, po popełnieniu szalonej zbrodni, opamiętał się i, pomny na tak wielkie dowody miłości, okazał skruchę i mógł zostać zbawiony! Ale nie, on idzie ku zagładzie, a Jezus opłakuje jego dobrowolną zatratę. Oto Jezus skrępowany, wleczony przez swoich nieprzyjaciół ulicami Jerozolimy, tymi samymi, którymi niewiele dni wcześniej wkraczał triumfalnie, obwoływany Mesjaszem… Widzi siebie przyprowadzonego przed najwyższych Kapłanów, którzy Go ogłaszają winnym śmierci. On, Dawca życia, widzi siebie zaprowadzonego przed jeszcze inny trybunał, przed sędziów, którzy Go skazują:. widzi swój lud, przez Niego tak umiłowany i obdarowany, lud, który Go znieważa, maltretuje i z piekielnym wrzaskiem, wyciem i hałasem żąda Jego śmierci i to śmierci krzyżowej. Słucha ich niesprawiedliwych oskarżeń, widzi siebie wydanego na najstraszliwsze biczowanie widzi siebie cierniem ukoronowanego, wyśmianego, szyderczo pozdrawianego jako króla, spoliczkowanego…
W końcu widzi siebie skazanego na okrutną śmierć krzyżową i idącego na Kalwarię; widzi siebie wyczerpanego pod ciężarem krzyża, upadającego wiele razy na ziemię, wykrwawionego… Widzi siebie, po przybyciu na Kalwarię, obnażonego z szat, rozciągniętego na Krzyżu; bezlitośnie ukrzyżowanego i podniesionego na Krzyżu wszystkim na pokaz, przybitego trzema gwoździami, które Go rozszarpują, oddzielają Jego żyły, kości i ciało… O Boże, jak długo trwa trzygodzinne konanie, tak wyniszczające i to pośród obelg szalonego i bezlitosnego tłumu!
Jezus widzi swoje gardło i spieczone palącym pragnieniem wnętrzności, widzi, w tej strasznej męczarni, jak podają Mu naczynie z żółcią i octem.
Widzi siebie opuszczonego przez Ojca, widzi głęboki ból Matki stojącej pod krzyżem.
A na końcu okrutna śmierć między dwoma łotrami: jednym, który Go rozpoznaje, uznaje jako Boga i zbawia się, i drugim, który Mu bluźni i urąga, umierając w rozpaczy.
Widzi Longina, który już gotuje się, aby okazać Mu najwyższą zniewagę i pogardę i otwiera Mu bok… i …jak wszyscy śmiertelni, przyjmuje jeszcze upokorzenie Grobu.
To wszystko stanęło przed Nim, aby Go dręczyć i Jezus przeraził się; to przerażenie napełniło Jego Boskie Serce, zadając Mu tortury. Drży tak, jakby Go owładnęła najwyższa gorączka, całkowicie opanowuje Go przerażenie, a Jego Duch obumiera w śmiertelnej trwodze. On, niewinny Baranek, porzucony wśród wilków, samotny, bez jakiejkolwiek obrony… On, Boży Syn…, Baranek wydający się dobrowolnie na ofiarę dla chwały tego samego Ojca, który Go opuszcza pośród szaleństwa piekielnych mocy, dla odkupienia rodzaju ludzkiego; opuścili Go Jego uczniowie; uciekają od Niego, jakby był kimś bardzo niebezpiecznym. On, Przedwieczne Słowo Boga, wydany na pastwę swych nieprzyjaciół…
Ale czy On się wycofa?… Nie, od samego początku przyjmuje wszystko wielkodusznie i bez zastrzeżeń.
Ale skąd to przerażenie?… Skąd ten śmiertelny lęk?… Ależ tak! Przecież On wystawił swoje śmiertelne człowieczeństwo jak tarczę, aby na siebie przyjąć wszystkie winy, zaciągnięte przez grzech wobec Boskiej sprawiedliwości. On odczuwa na żywo, w ogołoconym duchu wszystko to, co będzie musiał wycierpieć, każdą poszczególną winę, jaka musi być odpokutowana przez mękę i dlatego został obalony, a człowieczeństwo Jego oddane na pastwę strachu, słabości i przerażenia.
Wydaje się, że aż do ostateczności… Padł twarzą na ziemię przed Majestatem swego Ojca. Padł na ziemię tym Boskim Obliczem, którego Piękno w zachwycie wiecznym uwielbiają Aniołowie i Święci nieba, a które teraz na ziemi zostało zupełnie zeszpecone. Mój Boże! Mój Jezu! Czy Ty nie jesteś Bogiem nieba i ziemi, równym we wszystkim Twemu Ojcu, że uniżyłeś się do tego stopnia, że niemal zatraciłeś podobieństwo do człowieka! …
O tak, rozumiem, uczyniłeś tak dla pouczenia mnie, pysznego, że chcąc rozmawiać z Niebem, trzeba uniżyć się aż do prochu ziemi. Uczyniłeś to dla naprawienia i odpokutowania mojej wyniosłości i dlatego Ty siebie tak uniżyłeś wobec Twego Ojca. Uczyniłeś to po to, aby na nowo zwrócić Jego miłosierne spojrzenie na ludzkość, która przez swój bunt odwróciła się od Niego. Przez to Twoje uniżenie On przebaczy pysznemu stworzeniu. To po to, aby pojednać ziemię z Niebem, zniżyłeś się aż do niej, dając jej pocałunek pokoju. O Jezu, niech zawsze i przez wszystkich będzie Ci składane dziękczynienie i cześć za tak wielkie Twoje uniżenie i upokorzenie, przez które oddałeś nas Bogu i zjednoczyłeś z Nim w uścisku miłości.
2.
Jezus podnosi się i zwraca ku niebu błagalne i zasmucone spojrzenie; wznosi ręce i modli się. Mój Boże, jaka śmiertelna bladość okrywa to zalane potem oblicze!… Modli się do tego Ojca, który w inną stronę zwraca swoje spojrzenie, który gotów jest ugodzić Go mieczem mściciela i spuścić Nań cały gniew obrażonego Boga. Błaga z całą ufnością Syna, ale zna swoją powinność i to Go podtrzymuje. Uznaje, że sam za wszystkich jest tym, który obraził Boski Majestat. Uznaje, że jedynie przez ofiarę swego życia moje zadośćuczynić Boskiej Sprawiedliwości i pojednać stworzenie ze Stwórcą. On tego pragnie, naprawdę tego pragnie. Ale Jego ludzka natura jest przerażona widokiem gorzkiej męki, która ją czeka. Chce wszystko odrzucić, lecz Duch, który stara się Go podtrzymać ze wszystkich swoich sił jest gotowy do ofiary. Choć czuje się osłabiony, jednak walczy zaciekle.
Mój Jezu, w jaki sposób możemy zaczerpnąć z Ciebie mocy, skoro widzimy Cię tak wyczerpanym i osłabionym? Rozumiem to w ten sposób: wszystkie nasze słabości wziąłeś na siebie. I aby nam okazać swoją moc, stałeś się tak słaby. By nas pouczyć, że jedynie w Tobie jest nasza nadzieja w życiowej walce, choćby nawet wydawało się nam, że niebo zamknęło się dla nas.
Jezus krańcowo przygnębiony, głośno woła do Ojca: “Jeśli to możliwe, oddal ode mnie ten Kielich!” Jest to krzyk natury, która udręczona, zwraca się z ufnością do Nieba. I choć wie, że nie będzie wysłuchany w tym, czego żąda, jednak prosi, ponieważ tak chce. Mój Jezu, jaka jest przyczyna, że żądasz tego, czego nie chcesz, aby Ci udzielono? Cierpienie i miłość.
Oto wielka tajemnica. Cierpienie, jakie Cię dręczy, prowadzi Cię do prośby o pomoc i umocnienie, lecz miłość, aby zadośćuczynić sprawiedliwości Bożej i oddać się Bogu, każe Ci głośno wołać: «Nie Moja, ale Twoja wola niech się stanie!»
Na tę modlitwę Niebo pozostaje nadal głuche i twarde, jak ze spiżu.
Jego Serce przepełnione bólem, potrzebowało umocnienia: opuszczenie, w jakim się znalazło, walka jaką samotnie toczyło, każe Mu szukać kogoś, kto by Mu pomógł. Powoli więc podnosi się z ziemi i prawie zataczając się rusza. W poszukiwaniu umocnienia kieruje się ku uczniom. Oni, którzy tak długo z Nim przebywali, oni, Jego zaufani, będą mogli zrozumieć Jego wewnętrzną rozterkę, na jaką próbę się wystawia, by doprowadzić wszystko do końca. Oni potrafią dodać Mu trochę otuchy
Niestety, jakież rozczarowanie!… Znajduje ich pogrążonych w głębokim śnie, a sam czuje się jeszcze bardziej samotny w tej bezkresnej samotności swego Ducha. Zbliża się do nich, woła ich i z dobrocią zwraca się do Piotra mówiąc: «Szymonie, ty śpisz?»… Ty, który protestowałeś i zaklinałeś się, że chcesz iść za Mną aż do śmierci i oddać życie za Mnie, ty śpisz? A zwracając się do pozostałych, dodaje: «Tak więc nie mogliście czuwać ze Mną jednej godziny?!»… Skarży się Baranek przeznaczony na ofiarę, skarży się serce, które cierpi mocno zranione… samo, bez pociechy…
Ale oto wyzwala się z przygnębienia, jakby zapominając o sobie i o tym, jak cierpi, przejęty cały troską i miłością do nich, dodaje: «Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie». Chce przez to powiedzieć: jeśli tak szybko zapomnieliście o Mnie, który walczę i cierpię, to przynajmniej czuwajcie i módlcie się za siebie. Ale oni zmorzeni snem, ledwie rozpoznają głos Jezusa, ledwie Go widzą, jakby był cieniem, nie spostrzegają także Jego Oblicza zniekształconego wewnętrzną udręką, która Go męczy…
O Jezu, ile szlachetnych dusz zranionych przez Twoje skargi towarzyszyło Ci tam, w Ogrodzie Oliwnym, uczestnicząc w Twojej goryczy i śmiertelnych udrękach… Jak wiele serc w ciągu wieków odpowiedziało wielkodusznie na Twoje zaproszenie… Bądź umocniony w tej najtrudniejszej godzinie przez zastępy tych dusz, które lepiej niż apostołowie dzielą z Tobą udrękę Twego Serca, współpracując z Tobą dla własnego i drugich zbawienia. Spraw, abym także i ja został do nich zaliczony, abym także i ja mógł przynieść Ci jakąś pociechę.
3.
Jezus wrócił na swoje miejsce modlitwy, a Jego oczom ukazał się inny obraz, potworniejszy od pierwszego. Wszystkie nasze grzechy z całą ich brzydotą stanęły przed Nim we wszystkich szczegółach. Widzi, jak wszelka niegodziwość i złość stworzenia przylgnęła do Niego. Poznaje do jakiego stopnia te grzechy obrażają i znieważają Boży Majestat. Widzi wszystkie haniebne czyny, nieskromności, przekleństwa, jakie wyszły z ust stworzeń, a którym towarzyszyła złość serc, tych serc i tych ust, które po to zostały stworzone, aby wznosić jedynie hymny chwały i błogosławieństwa na cześć Pana. Widzi świętokradztwa, jakich się dopuszczają, i to zarówno kapłani jak i wierni, zaniedbujący Sakramenty ustanowione dla naszego zbawienia i jako środki konieczne w przekazywaniu Bożych łask; te środki stają się natomiast środkami grzechu i potępienia dla dusz. Musi się przyodziać w całą szpetotę ludzkiego zepsucia i stanąć przed Świętością Swego Ojca, aby zadośćuczynić za każdą winę, aby oddać Mu chwałę, jakiej został pozbawiony, aby usunąć spośród ludzi tę masę nieczystości, w jakiej się obraca z pogardliwą obojętnością.
I nie cofnął się przed tym wszystkim. Jak falujące morze ten ogrom zła zalał Go, pokrył i powalił. Z całą pogardą dla Boskiej sprawiedliwości przychodzi Mu stanąć przed swoim Ojcem. On, sama nieskalana czystość i naturalna świętość obcuje z grzechem!… Co więcej, wygląda jakby On sam stał się grzesznikiem. Któż może pojąć to obrzydzenie, jakiego sam w duchu doświadcza? Odrazę, jaką odczuwa? Obrzydzenie i wzgardę, jaka stała się Jego udziałem? To wszystko wziął na swoje barki, niczego nie wykluczając, jak brzemię olbrzymie, które Go przygniata, uciska i powala na ziemię: Wyczerpany jęczy pod brzemieniem Boskiej sprawiedliwości (stojąc) przed swoim Ojcem, który zwraca ku Niemu oblicze, gotów wymierzyć Mu karę, i to z całą gwałtownością, jak przeklętemu.
Chciałby zrzucić z siebie ten ogromny ciężar, jaki Go przygniata. Chciałby odrzucić od siebie ten straszliwy ciężar, który powoduje przerażające drżenie… Jego nieskalana czystość wzdraga się… Samo spojrzenie zagniewanego Ojca, który Go pozostawia wśród tych brudnych, cuchnących wód i fal grzechu, w które zostaje przybrany: to wszystko chce osłabić Jego Ducha i stara się powstrzymać Go przed gorzką męką. Natura walczy sama z sobą. Wszystko przemawia za tym, by zrezygnował z tych potworności i zaczął pertraktacje. Ale myśl o niewyrównanej sprawiedliwości, o niepojednanym grzeszniku zwycięża w Jego pełnym miłości Sercu.
Te dwie siły, te dwie miłości, jedna świętsza od drugiej, jakby walczyły w Sercu Zbawiciela o to, która ma odnieść zwycięstwo. Która z nich przeważy? Nie ulega wątpliwości, że chce On zwycięstwa obrażonej sprawiedliwości. Ona góruje nad wszystkim, a On chce, aby zatriumfowała. Ale jaką winien przyjąć postawę? Postawę człowieka, który jest obciążony wszystkimi obrzydliwościami ludzkości. On, sama świętość, ma przyjąć postać odrażającą, po prostu zewnętrzny wygląd grzechu? Ależ nie! To Go przeraża, napawa lękiem, to Go zatrważa.
I tak jak przy poszukiwaniu rozwiązania trudnego zadania, ucieka się do modlitwy. Upadłszy przed Majestatem swego Ojca, mówi do Niego: «Ojcze, oddal ode mnie ten kielich», jak gdyby chciał przez to powiedzieć: «Mój Ojcze, pragnę Twojej chwały; pragnę, aby w pełni stało się zadość Twojej sprawiedliwości. Pragnę, aby rodzina ludzka była z Tobą pojednana. Ja, który jestem taką samą jak Ty świętością, czy możesz patrzeć na Mnie zeszpeconego grzechem? O nie! Niech więc odejdzie wreszcie ode mnie, niech odejdzie ten kielich, a Ty, dla którego wszystko jest możliwe, wynajdź w nieprzebranym skarbcu Twojej Mądrości inny sposób. Ale jeśli tego nie chcesz, to nie moja, ale Twoja wola niech się stanie!».
4.
Również i tym razem modlitwa Zbawiciela nie osiąga swego skutku. On czuje, że umiera: z trudem powstaje od modlitwy i idzie szukać wsparcia; czuje, że odeszły Go siły; chwiejny. i zdyszany kieruje swoje kroki do uczniów. I znowu znajduje ich śpiących. Jeszcze bardziej tym zasmucony poprzestał na zbudzeniu ich. Jakież rozgoryczenie musiało Go ogarnąć! Tym razem jednak Jezus nic im nie mówi; a oni Go widzą, jak jest przeraźliwie smutny. Jezus dla siebie zatrzymuje całą tę gorycz i boleść zapomnienia, obojętności i zdaje się w milczeniu znosić słabość uczniów.
O Jezu, jakąż boleść widzę w Twoim Sercu przepełnionym goryczą! Widzę Cię, jak bardzo jesteś przybity tym opuszczeniem przez Twoich uczniów. O, gdybym tak mógł pomóc Ci i choć trochę Cię pokrzepić… Ale ja nie potrafię nic innego uczynić, jak tylko przy Tobie zapłakać… Niech łzy mojej miłości do Ciebie i żalu za moje grzechy, bo świadom jestem Twych wielkich cierpień, zjednoczą się z Twymi i niech wolno im będzie wznieść się do tronu Ojca i wybłagać dla Ciebie Jego zmiłowanie i miłosierdzie dla licznych dusz, które jeszcze śpią snem grzechu i śmierci.
Jezus jeszcze raz powraca na miejsce swojej modlitwy; jest przygnębiony, osłabiony i pada na ziemię; więcej: leży w jej prochu. Opanowuje go śmiertelna trwoga, ale modli się jeszcze żarliwiej. A Ojciec jakby odwrócił od Niego swoje Oblicze, jakby był człowiekiem najbardziej wzgardzonym.
Niech odczuję wszystkie żale Zbawiciela…
O, żeby człowiek, dla którego konam i dla którego gotów jestem wszystko przyjąć, był choć wdzięczny, o gdyby choć odwzajemnił się miłością za to, co cierpiałem dla niego. O, gdyby docenił wielką wartość tego, co przyjąłem na siebie, aby go wykupić od śmierci i dać mu prawdziwe życie Synów Bożych! O, ta miłość rozdziera moje serce bardziej, niż kaci rozszarpujący moje Ciało! …
Ale nie! Jezus widzi, że człowiek tego nie pojmuje i dlatego nie chce z tego skorzystać. Niepoprawny, nie do usprawiedliwienia, będzie jeszcze złorzeczył tej Boskiej Krwi, która stanie się przyczyną jego zatracenia. Jedynie nieliczni z tego skorzystają, a znacznie więcej idzie prostą drogą do potępienia! Jezus przeżywając krańcową udrękę własnego zranionego Serca, powtarza: «Jaki pożytek będzie z mojej Krwi?»…
I złamany udręką pada.
Ale dobrze, że choć ci nieliczni wspierają Jego Serce, aby pozostało na placu boju, aby przyjęło te wszystkie udręki i cierpienia męki i śmierci po to, by dla nich zdobyć palmę męczeństwa!… Jezus już nie wie, gdzie ma się zwrócić, aby znaleźć pociechę. Niebo jest zamknięte dla Niego!… Człowiek, choć leży konający pod ciężarem swoich win, jest obojętny, niewdzięczny, nie chce poznać Jego miłości do siebie!… A On rozpoczyna śmiertelną, agonię, miłość Go rozrywa i katuje!… Jego Oblicze pokrywa śmiertelna bladość, oczy słabną, napełnia go niewypowiedziany smutek. «Dusza moja smutna jest aż do śmierci».
Z jakim uczuciem bezgranicznej boleści trzeba mi, o Jezu, słuchać tych słów z Twoich ust!… Kryją one głęboki smutek, jaki wypływa z wnętrza Twej duszy!
Wstrząsa Nim lęk, który sprawia, że drży cały, przygnębia Go udręka śmierci!… Obrzydliwość smrodu tak wielkich win budzi w Nim wstręt, straszliwa udręka ogarnia Jego duszę!… «Dusza moja smutna jest aż do śmierci». O Jezu, mój hojny wybawco od zła, niech wprost do mego serca wnikną te Twoje słowa! Obym mógł je przyjąć i przechować! O Jezu, niech rozważanie Twoich wielkich mąk dozwoli mi płakać przy Tobie.
Jezu, Jezu, och… On już nie słyszy mego krzyku! Miłość czyni Go katem dla samego siebie. Leży zemdlony, twarzą i całym ciałem przywierając do ziemi, zbroczony krwią, która tę ziemię nasyca. Widzę najpierw jak wielkie krople sączą się z Jego skóry, a następnie łączą się razem i strumyczkami spływają po Jego ciele na ziemię. Leży na ziemi nie tylko swoim Obliczem, także Jego rozpostarte ręce, Jego ramiona – całą swoją długością przylegają do ziemi. Leży powalony na lewy bok, rozciągnięty w śmiertelnym opuszczeniu, Oblicze i całe ciało we Krwi; Twarz jest Nią nasiąknięta, oczy na wpół przymknięte, jakby zgaszone, usta lekko otwarte, pierś, przedtem zadyszana, teraz słabnąca, jakby przestała oddychać.
Jezu, uwielbiony Jezu, niechaj umrę przy Tobie! Jezu, moje kontemplacyjne milczenie przy Tobie umierającym jest tak bardzo wymowne… Jezu, Twoje cierpienia przenikają do mego serca, stoję przy Tobie, łzy zbierają się pod mymi powiekami i płaczę z Tobą dlatego, że zmusiłeś się do takiej agonii i przyjąłeś to wszystko ze względu na wielką i nieskończoną miłość.
Boska Krwi, która samorzutnie wypłynęłaś z Serca miłującego mnie Jezusa, pełna bólu, największej goryczy, wytoczona podczas zaciekłej walki, jaką On podjął, wyciśnięta z tego Serca, przez pory skóry spływasz, aby obmyć ziemię!… dozwól, bym mógł Cię zebrać, o Boska Krwi, w twej pierwotnej postaci; chcę cię strzec w kielichu mego serca. Jest to najbardziej przekonywający dowód, -że jedynie miłość wytoczyła cię z żył mojego Jezusa; pragnę w tobie się oczyścić, a także obmyć wszystkie miejsca skażone grzechem, pragnę ofiarować cię Ojcu.
Jest to Krew Jego umiłowanego Syneczka, która wypłynęła aby oczyścić ziemię, jest to Krew Jego Syna, Boga – Człowieka, która wzniosła się do Jego Tronu, aby ubłagać Jego sprawiedliwość, obrażoną przez nasze grzechy. Stanie się ona ponad miarę zadośćuczynieniem dla Niego…
Cóż ja mówię?… Gdyby chodziło o zadośćuczynienie sprawiedliwości Ojca, Jezus nie musiałby aż tak bardzo cierpieć; ależ nie, Jezus nie chce tylko do tego ograniczyć nadmiaru swojego miłosierdzia względem ludzi:
Człowiek powinien mieć dowód Jego nieskończonej miłości, powinien widzieć granicę, do której doprowadziła Go ta hańba… Powinien przekonać się i uznać, jak obfite stało się Jego Odkupienie. Jeśli nieskończona sprawiedliwość Ojca jest mierzona nieskończoną wartością Jego Krwi Najdroższej i jej sprawiedliwości zadośćczyni, to człowiek powinien jej dotknąć i sprawdzić, że Jego miłość jest niewyczerpana i nie kończy się na tym, ale idzie dalej, aż do samego konania na Krzyżu, aż do haniebnej na nim śmierci…
Być może człowiek żyjący w pełni duchem jest zdolny ocenić, przynajmniej częściowo, tę miłość, która doprowadziła Jezusa do dobrowolnego konania w Ogrodzie Oliwnym; ale ten, który żyjąc oddaje się sprawom materialnym, bardziej zwraca się ku światu niż ku niebu, powinien przynajmniej popatrzeć na Tego, który w omdleniu kona i umiera za niego na Krzyżu i przeżyć wstrząs na widok tej Krwi, tej wyniszczającej agonii.
Nie, nie poprzestało na tym i nie zostało zaspokojone Jego kochające Serce!… Skupia się i modli jeszcze raz: «Ojcze, jeśli nie chcesz, aby odszedł ode mnie ten kielich, ale bym go wypił, nie moja, ale Twoja wola niech się stanie!»
Jezus odpowiada na pełne miłości wołanie swego Serca, na wołanie ludzkości, dla której odkupienie wydaje śmiertelny krzyk. Po skazaniu Go na śmierć przez Ojca, niebo i ziemia chcą, aby umarł, a Jezus ze czcią i poddaniem skłania swoją głowę. «Ojcze, jeśli nie chcesz, aby odszedł ode mnie ten kielich, ale bym Go wypił, niech się stanie wola Twoja»…
Ale oto Ojciec posyła Anioła, Anioła posłańca, aby Jezusa pocieszyć i umocnić. Jakież motywy pociechy i umocnienia przedstawia Anioł potężnemu Bogu, władcy wszechświata, niezwyciężonemu, wszechmogącemu?!… Ale Jezus poddał się cierpieniu, wziął na siebie nasze słabości; jest człowiekiem, który cierpi i kona. Jest to cud Jego nieskończonej miłości, która sprawiła, że okrył się potem Krwi, co doprowadziło Go do agonii.
Jego modlitwa do Ojca ma dwie intencje: pierwsza za siebie, druga – za nas. Ojciec nie wysłuchał Jego modlitwy zaniesionej za siebie, ale chce, aby umarł za nas. Wierzę, że Anioł ze czcią skłonił się przed Jezusem, przed tą Odwieczną Pięknością, teraz pokrytą Krwią i pyłem i oddając Mu hołd przyniósł Mu pociechę w poddaniu się Woli Bożej, prosząc Go, by dla chwały Ojca i w imieniu wszystkich grzeszników wypił ten kielich, który już przed wiekami był przeznaczony do wypicia dla ich zbawienia. Jezus modlił się także, aby nas pouczyć, że gdy dusza nasza, tak jak Jego, znajduje się w utrapieniu, to jedynie w modlitwie winniśmy szukać pociechy nieba.
On, nasza siła, będzie gotów przyjść nam z pomocą, bo chce na siebie wziąć nasze słabości i dźwigać je.
Tak, o Jezu, przyszło Ci wypić kielich aż do dna, skoro zgodziłeś się na tak okrutną śmierć!:.. Jezu, niech nic nie rozłączy mnie z Tobą: ani życie, ani śmierć. Niechaj wolno będzie mnie, idącemu w życiu za Tobą, zespolonemu z Tobą w cierpieniu, wyzionąć ducha wraz z Tobą na Kalwarii, abym wraz z Tobą wszedł do chwały; iść za Tobą w utrapieniach i prześladowaniach, aby pewnego dnia stać się godnym przyjścia do Ciebie, aby miłować, gdy odsłoni się chwała nieba, aby śpiewać Tobie hymn dziękczynienia za tak wielkie cierpienia Twoje.
Ale oto Jezus podnosi się z ziemi, mocny i niezwyciężony jak lew w walce; oto nadeszła godzina, której Jezus pragnął z utęsknieniem, wzdychając za ucztą Krwi: «gorąco pragnąłem»; przygładza rozwichrzone włosy, ociera swoje skrwawione Oblicze, stanowczo i zdecydowanie kieruje się ku wyjściu z Ogrodu.
Dokąd idziesz, o Jezu?… Czyż nie jesteś tym Jezusem, którego widziałem omdlałego, wydanego na pastwę strachu, odrazy, lęku, przygnębienia, opuszczenia i przerażenia? Czyż nie widziałem jak drżałeś zdruzgotany ogromnym ciężarem zła, które na Ciebie nałożono? Dokąd idziesz tak gotowy, stanowczy i pełen odwagi?… Na co się narażasz?…
Och, już wiem! To oręż modlitwy uczynił Mnie zwycięzcą, a duch ujarzmił we Mnie słabość natury; z modlitwy zaczerpnąłem mocy i teraz mogę wszystkiemu się oprzeć. Idź za moim przykładem i rozmawiaj z niebem z tą samą ufnością w cierpieniu z jaką Ja to czyniłem.
Jezus zbliża się do trzech Apostołów. Oni śpią nadal: wzruszenie, późna godzina, przeczucie czegoś niepokojącego, czegoś co się przybliża nieuchronnie, zmęczenie, sprowadziło na nich sen, tak ciężki, że nie mogli się z niego otrząsnąć, a gdyby im się udało, zapadliby weń na nowo, zupełnie bezwiednie. Jezus lituje się nad nimi i mówi: «Duch jest ochoczy, ale ciało słabe».
Jednak Jezus tak żywo odczuł to opuszczenie przez swoich uczniów, że zakrzyknął: «Jeszcze śpicie i odpoczywacie?» i zatrzymał się. Na odgłos kroków Jezusa, Apostołowie z trudem otwarli oczy. Następnie Jezus dodał: «Dość tego. Nadeszła godzina; Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników: wstańcie, idziemy. Oto blisko jest ten, który mnie zdradzi.»
Jezus wszystko ogarnia swoim wszystkowidzącym wzrokiem i dlatego mówi: Wy, którzy jesteście moimi przyjaciółmi i uczniami śpicie, ale moi nieprzyjaciele czuwają i przygotowują się do tego, żeby mnie pojmać. Ty, Piotrze, który czułeś się na siłach iść za mną aż na śmierć, śpisz! Od samego początku okazujesz się słabym; ale bądź spokojny. Ja przyjąłem na siebie Twoją słabość i modliłem się za ciebie, byś stał się mocny mocą moją i byś pasł baranki moje… Ty, Janie, również śpisz?! Ty, który tak niedawno, parę godzin temu, uniesiony moją miłością do ciebie liczyłeś uderzenia mego Serca, ty także śpisz?!… Powstańcie, chodźmy: nie czas, aby teraz spać, oto nieprzyjaciel jest u bramy; tak, nadeszła godzina panowania ciemności, chodźmy. Chcę iść dobrowolnie na spotkanie śmierci. Judasz już się zbliża, aby mnie wydać, a ja idę na to spotkanie krokiem stanowczym i zdecydowanym, bo nie ma takiej mocy, która by stanęła na przeszkodzie w wypełnieniu proroctw. Nadeszła moja godzina, godzina wielkiego miłosierdzia dla ludzkości…
I oto rzeczywiście dają się słyszeć odgłosy kroków, czerwonawe światło zapalonych pochodni przebija się poprzez drzewa Ogrodu, a Jezus w towarzystwie trzech uczniów idzie naprzód nieustraszony i spokojny.
* * *
O Jezu, udziel także i mnie tej samej mocy, gdyby – przewidując przyszłe nieszczęścia – moja słaba natura chciała się buntować, bym tak jak Ty stawił czoła, pogodnie i spokojnie przyjął cierpienia i udręki, jakie mogą mnie spotkać na tym padole łez; zjednocz to wszystko z Twoimi zasługami, z Twoimi cierpieniami, z Twoim zadośćuczynieniem, z Twoimi łzami tak, bym współpracował z Tobą nad moim zbawieniem i unikał grzechu, który był jedyną przyczyną Twojego krwawego potu i doprowadził Cię do śmierci.
Zniszcz we mnie to wszystko, co Ci się nie podoba i świętym ogniem Twojej miłości wypisz na moim sercu Twoje cierpienia i połącz mnie mocno ze sobą ,węzłem tak ścisłym i słodkim, abym nie opuścił Cię nigdy w Twoim bólu, abym w strapieniach życia mógł spocząć na Twoim Sercu i znalazł moc i pokrzepienie. Niechaj mój duch nie pragnie niczego innego jak tylko być u Twego boku w Ogrodzie Oliwnym i napełniać się męką Twojego Serca. Niech moja dusza napoi się Twoją Krwią i nakarmi się wraz z Tobą chlebem Twojej boleści…
Niech się tak stanie.