Z pism Ojca Mateo, założyciela i promotora światowego dzieła Intronizacji Najświętszego Serca Pana Jezusa
OFIARA MIŁOŚCI
Czy możecie pić kielich, który ja piję?[1]
Jeśli kto chce za mną iść, niech weźmie krzyż swój… i niech mię naśladuje.[2]
Kilka słów o realizowaniu świętości przez ofiarę.
Nie chcemy naśladować poetów, co wysławiają miłość, lecz nie myślą w życiu jej stosować. Miłości prawdziwej nie stanowią zapewnienia ani chwilowe porywy. Nie mogą one zadowolić Zbawiciela. Żąda on od nas miłości prawdziwej, wcielonej w czyn.
Na czymże ta miłość praktycznie polega?
Przede wszystkim na zachowywaniu przykazań. „Kto mnie miłuje, chowa przykazania moje”.[3]
Sposobność do czynów bohaterskich nadarza się rzadko, natomiast droga naszego życia usiana jest pyłem drobnych uczynków; chodzi więc o wierne wykonywanie tych rzeczy najmniejszych, o wierność obowiązkom stanu. Święty zaiste, kto do każdej rzeczy potrafi domieszać odrobinę miłości, lub raczej kto potrafi wszystko zamienić w miłość!
Sumienne przestrzeganie całego prawa Bożego, wierność w tysiącach drobnostek, co chwila się nadarzających, może się stać prawdziwą włosiennicą. Przyznaję, że jeżeli życie codzienne dotąd nas nie uświęciło, to nie dlatego, żeby w nim nie było krzyżów, lecz raczej dlatego, że brak w nim było miłości, która rodzi piękno, zasługę i owocność dzieł.
Może zdrowie lub zakaz przełożonych zabrania ci nosić włosiennicę, ale w zamian za to znoś chętnym sercem „włosiennicę” życia oraz cierpienia, jakie Jezus dla ciebie odmierzył. Jeżeli je będziesz znosił z miłością, to choćbyś żadnej innej nie nosił włosiennicy, otrzymasz w niebie taki stopień chwały, że na jego widok wieczne ogarnie cię zdumienie.
Umiłowanie Eucharystii, krzyża i dusz
Umiłowań tych rozdzielać nie można. Nie wolno powiedzieć: zadowolę się jednym… Nie można oddawać się jednemu z wykluczeniem drugiego. Powinniśmy razem z Jezusem-Ofiarą, dla jego miłości zdobywać dusze przez cierpienie. Dlatego właśnie głoszę prawo cierpienia, gdyż głoszę prawo miłości; miłość bowiem i cierpienie tak ściśle z sobą się łączą, jak słońce łączy się ze światłem. Nie można miłować bez cierpienia, nie powinno się cierpieć bez umiłowania.
Miłuję krzyż ze względu na Boskiego Zbawiciela, a Chrystusa kocham dla jego Krzyża. Przede wszystkim zaś miłuję go w krzyżach swoich.
Gdy w Komunii św. Chrystus ukazuje mi zranione swoje Serce, jakże go zapewnię, że go miłuję, jeśli mi brak cierpień, które bym złączył z jego ofiarą, które bym mu ofiarował dla zbawienia dusz?
Miłość należy potwierdzić krwią i ofiarą. Tylko ofiara rodzi prawdziwy owoc.
„Jam ziarno Chrystusowe, mawiał św. Ignacy. Potrzeba, aby zmełły mnie kły lwów, iżbym stał się chlebem godnym Boga”.
Bądźmy i my mąką ofiarną, by stać się ofiarą miłości: Amoris victima.
Staniesz się istotnie ziarnkiem zmielonym, pyłkiem bielutkim i pożywnym, jeżeli z dnia na dzień stawać się będziesz pokorniejszym, posłuszniejszym i cierpliwszym. Trzeba się poświęcać, a w zamian za to żądać od Zbawiciela powodzenia dla spraw Bożych; wówczas nie odmawia on nigdy.
Bądźmy pomysłowi w wynajdywaniu sposobów umartwienia. Można tysiące umartwień uprawiać bez specjalnego pozwolenia. Już samo postanowienie codziennej Komunii lub oddania się apostolstwu będzie bogatym ich źródłem.
Praktykujmy umartwienie z miłością; miłość bowiem nadaje wartość umartwieniu. Gdy pozbawiamy się czegokolwiek dla Jezusa, to znak, że o nim pamiętamy. O, gdybym pamiętać mógł o Jezusie w każdej chwili!
Wszakże najbardziej Boskim jest cierpienie, które na nas zsyła sam Chrystus Pan. Toteż najdoskonalszym rodzajem umartwienia będzie wielbić Jezusa w każdej najmniejszej rzeczy, jaka nam sprawia ból; poddawać się jego woli na każdym kroku przez pełne miłości „F i a t! – Panie, niech mi się stanie jako Ty chcesz!”
„Pragnę Ci dać Serce swoje, mówił Jezus do św. Małgorzaty Marii, ale potrzeba, iżbyś uprzednio stała się ofiarą całopalną”.[4]
Rozumiesz? – Zanim Jezus powierzy nam swe Serce, byśmy udzielali je duszom bliźnich, wpierw wymaga całkowitej ofiary. Pierwszym naszym krzyżem będzie może to, że nam nie będzie wolno go sobie wybrać. Fiat voluntas tua… będzie to krzyż, jaki dla nas wybierze Bóg! Zdajmy się na jego mądrość i dobroć. Bez obawy, bez strachu; wszak Bóg nie tyran! Czyż nie zna on sił naszych, czy nie widzi naszych słabości, czyż nie jest dostatecznie mądry i rozumny, by stosować to, co potrzebne nam i naszej rodzinie?
Czasem nam się wydaje, że gdybyśmy mogli sami sobie krzyże wybierać, wówczas nie byłyby one tak ciężkie. To wielki błąd!
Nigdy przecież nie potrafimy ukochać siebie tak, jak on nas miłuje. Nie potrafimy również tak wyrachować i rozważyć wszystkich okoliczności, jak on, który najlepiej, zna przeszłość naszą, teraźniejszość i przyszłość, który wie, gdzie szukać istotnego pożytku dusz naszych.
Pierwszym naszym krzyżem jesteśmy my sami: krzyż naszego charakteru, którego nie można w jednej chwili naprawić, który upokarza nas, z którym trzeba walczyć nieustannie.
„Córko – mówił Zbawiciel do pewnej zakonnicy – błogosławię ci i z radością na ciebie patrzę. Przyjmuję twe pragnienia i postanowienia poprawy, a mimo to zostawiam ci twój charakter bez zmiany jako włosiennicę. Póki żyjesz na tej ziemi, nigdy nie poznasz stopnia świętości, na jakim się znajdujesz”.
„Córko moja, zbudowałem świątynię swoją na twych upadkach i na gruzach twej miłości własnej, trwałą świątynię mojej miłości”.
Nawet nasza niemoc nas uświęca.
„Największym i najpiękniejszym dziełem, mówi Jezus, jest sprawa twego uświęcenia, której Ja dokonuję; jeśli mnie będziesz kochać, uczynię cię świętą mimo twych niedoskonałości”.
Nasze projekty nawet najlepsze… jakże często rozdzierają tę kartę, na której chciał pisać Król!… Tworzymy projekty ku jego-chwale, a on tymczasem ma inne: to mu sprawia przykrość… Zostawmy mu wolną rękę!
„Pozwól, bym działał i nie nakreślaj drogi Mnie ani sobie… Jam jest Drogą! Jeżeli chcesz, bym królował, potrzeba, abym rozkazywał; rozkazywać zaś będę prawem miłości. Chcesz, bym rządził twym życiem? Chcesz, bym układał i zmieniał twoje projekty?…” – „Fiat, Magnificat! Panie, nie pozostawiaj mi możności wyboru: rzeknij tylko słowo… takie, jakie zechcesz. Nie pozwól, Jezu, by ślepcy chcieli zmieniać Twoje zamiary”.
Pewnego razu św. Teresa, rozpoczynając rekolekcje, postanowiła oddać się surowym umartwieniom; wszakże zachorowała i była zmuszona zaniechać swych pięknych planów. Gorączka odebrała jej nawet zdolność rozmyślania. Skarżyła się więc Zbawicielowi i otrzymała następującą odpowiedź: „Przygotowałaś sobie sama włosiennicę, Ja zaś szykuję dla ciebie inną. Chciałaś biczować się własną dyscypliną, Ja tymczasem sam to uczynię: przyjmij włosiennicę ode Mnie: jest nią gorączka oraz pokrzyżowanie twych planów”. Święta zrozumiała to i błogosławiła Mistrza miłości.
Niechże dusze nasze umieją znaleźć w każdym cierpieniu włosiennicę sporządzoną przez Jezusa. Zaiste, szczęśliwe, aczkolwiek nieliczne, są dusze, co postanowiły żyć wyłącznie prawdą i umieją przyjmować z ręki Jezusa najsurowszą i najbardziej uświęcającą włosiennicę, unikając wszelkich zgubnych złudzeń.
Proszę uważać: jeżeli do tego, ażeby się zbawić, a przede wszystkim do tego, by zostać świętym, niezbędna jest pokuta cielesna, jeżeli nigdy nie było i nie będzie świętego, który by nie czynił surowej pokuty, jakże wytłumaczyć, że częstokroć dusze przepiękne, posiadające doskonałą intencję i ogromną gorliwość, pozbawione są fizycznej możności noszenia włosiennicy, biczowania się, poszczenia, sypiania na deskach itp.?
Takich dusz wybranych istnieją tysiące; pragnęłyby one wypełnić wszystko, lecz ze względu na zdrowie, na wyczerpujące obowiązki stanu lub dla posłuszeństwa nie mogą i nie powinny uprawiać podobnych umartwień.
Czyżby Mistrz po raz pierwszy zapomniał się i wymagając pokuty, nie dostarczył potrzebnych warunków? Czy to możliwe? Czy podobna, by rozkazał latać, a jednocześnie podcinał skrzydła? Przenigdy! Czy więc nie istnieją inne umartwienia i pokuty, które wprawdzie nie znajdują się w klasycznym spisie umartwień, ale są dostępne dla wszystkich dusz powołanych do doskonałości?
Tu tkwi sedno sprawy! Nieświadomość pod tym względem najlepsze dusze wiedzie na bezdroża.
Nie brak zaprawdę innych sposobów pokuty, bardziej ostrych niż dyscypliny i włosiennice. Wszystkie wymienione umartwienia są piękne, święte i godne pochwały, lecz pochodzą z inicjatywy ludzkiej. Znam jednak kogoś, co ma silniejsze ramię od św. Hieronima, a serce mężniejsze od św. Antoniego Pustelnika lub Piotra z Alkantary: to Jezus.
Boleści fizyczne lub moralne zesłane przez Zbawiciela dla naszego uświęcenia zawsze stanowią pokutę najświętszą. Do nich zaliczam chorobę, żałobą, niepowodzenia, chłostę krytyki, sprzeciwy, utratę majątku lub sławy, oszczerstwa, niesnaski rodzinne, niewdzięczność, ubóstwo itd.
Te umartwienia zawsze są dostępne dla tych, którym je Zbawiciel posyła.
Ile jest dusz, co pałają pragnieniem doskonałości, a nie mogą pościć ze względu na słabe zdrowie, na chorobę lub obowiązki stanu.
Nie mówię tu oczywiście o oziębłych lub ludziach światowych, unikających za wszelką cenę cierpienia, lecz wyłącznie o tych, co cierpieć pragną. Czy są oni wolni od obowiązku pokuty? Czy nie mogąc umartwiać się, skazani są na to, by pozostać na nizinach bez możności wzniesienia się ku szczytom? Żadną miarą! Niech tylko przyjmą w pokoju, a nawet z radością chorobę czy inną dolegliwość, zesłaną im przez mądrość i miłość Zbawiciela. Niech błogosławią Jezusowi z wiarą i poddaniem się za wszelkiego rodzaju przykrości i upokorzenia, towarzyszące częstokroć chorobie. Niech widzą we wszystkim plan nakreślony ręką Mistrza; a gdy wszystko przyjmą bez oporu, zapewniam, że są wielkimi pokutnikami, wielkimi świętymi, właśnie dzięki cierpieniom pochodzącym z inicjatywy Bożej.
Prawda ta dodaje otuchy i siły duszom pięknym, lecz zdezorientowanym, co nie wyobrażają sobie umartwień poza dyscypliną i smucą się, że wskutek choroby zostały jakby wymazane z listy tych, którym wolno wznosić się ku szczytom.
Spotykałem takie dusze pośród chorych i nieszczęśliwych. Istnieje ich legion, są bodaj w większości.
Ciężka, bolesna, często nieuleczalna lub upokarzająca choroba stanie się po tysiąckroć chwalebną i sprawić może, że chory będzie prawdziwym Pawłem z Tebaidy, byle tylko… posiadał wielką miłość.
Czy chroniczna choroba nie powoduje cierpień i umartwień surowszych niż życie trapisty? A matka lub małżonka o sercu przebitym siedmiorakim mieczem cierpień moralnych, do których dochodzi krzyż nadwątlonego zdrowia i brak środków do utrzymania licznej rodziny? Taka niewiasta, jeżeli kocha prawdziwie, będzie bez żadnej włosiennicy w oczach Króla męczennicą, świętą, wprost cudem łaski!
Ile ukrytego, cichego bohaterstwa mieścić się może w sercu niewiasty, miłującej Jezusa!
Widzicie, że ta nauka jest prawdziwa choćby dla swej prostoty! Wszak jest całkowicie ewangeliczna! Przekonany jestem, że napełni ona serca świętą radością, że rozprzestrzeni horyzont myśli, że da nam od razu dużo mocy i pewność, iż zdołamy zdobyć szczyt, do którego pociąga nas Mistrz umiłowany.
Umiejmy też znosić cierpienia pochodzące od stworzeń. Częstokroć nie odpowiadają one naszym pragnieniom, lecz dzieje się to z dopuszczenia Bożego. Zresztą, czy podobna wymagać od innych, by byli aniołami, skoro sami nimi nie jesteśmy? Jakim prawem wymagamy od innych skrzydeł, jeżeli sami ich nie posiadamy?
Umiejmy cierpieć z powodu samotności serca.
Jesteśmy sami niezrozumiani, walczymy sami z sobą; czujemy się osamotnieni właśnie wtedy, gdy tak bardzo potrzeba nam wsparcia. Nie trwóżmy się; wszak Jezus także jest z nami i w nas. Znośmy cierpienia z miłością w duchu pokuty! Gdy Bóg duszę przeznacza do wiecznego szczęścia, wtedy z miłosierdzia zsyła na nią krzyże i cierpienia.
Gdybyśmy żyli życiem Jezusa, jego myślami, jego wolą, wtedy rzeklibyśmy wobec trapiących nas doświadczeń: „Wszystko, co zechcesz, Panie!”
W tym duchu znośmy z miłością krzyż buntującej się natury zmysłowej. „Panie, chcę należeć do Ciebie, chcę być czystym i świętym, a oto zmysły moje mówią co innego”. Od tego właśnie krzyża pragnął być uwolniony św. Paweł, lecz Pan odparł: „Nie, wystarczy ci mojej łaski”.[5]
Ale co za wstyd, co za upokorzenie, podlegać takim słabościom. „Czy mniemasz, że dając ci me Serce chcę cię uwolnić od walki? Czy dla Mnie tylko chcesz cierni, a dla siebie kwiatów? Synu, chłoszczę cię przez zmysły twoje,, iżbyś w ten sposób zadośćuczynił”.
Znośmy upokorzenia ze spokojem; znośmy cierpienia z miłością w duchu pokuty! Sami nie potrafilibyśmy wykonywać pokuty surowej i dlatego on sam przychodzi nam z pomocą, zsyłając nam krzyże. Będziemy go za to błogosławić kiedyś w wieczności, gdyż przekonamy się, że każde cierpienie było nasieniem chwały niebieskiej.
Umiejmy znosić cierpienia rodzinne.
Patrz, oto gdzie jeszcze wczoraj było życie, tam dziś żałoba; w oka mgnieniu śmierć potargała węzły, które – zdawało się – trwać miały na wieki. Śmierć rozrywa, rwie na strzępy serce kochające. Czy pytać będziemy, po co istnieje ból? Czy Jezus ma nas oszczędzać, skoro nie oszczędził Matki swojej tak niepokalanej, tak świętej?…
Jakże błądzą te dusze, co w cierpieniu widzą przede wszystkim bicz zemsty, a nie doświadczenie, pochodzące z miłosierdzia, a nawet łaski, niby pieszczotę Bożą, krwawą wprawdzie i bolesną, a niemniej jednak pieszczotę.
Jeżeli uważasz krzyż przede wszystkim za cios karzącej sprawiedliwości Bożej, to zapytaj się, jaką zbrodnię popełniła Najświętsza Dziewica, najbardziej cierpiąca spośród stworzeń?
Godne to pożałowania, że tyle dusz ulega pod tym względem złudzeniu! Święta Teresa utrzymuje, że trzy czwarte modłów, zanoszonych do Boga, dałoby się streścić w słowach: „Od krzyża i cierpienia wybaw nas, Panie!”
Gdzie tu może być mowa o świętości! Chętnie słuchamy nauk o umartwieniu, podziwiamy pokuty pustelników, powtarzamy nieustannie: „Mój Boże, kocham Cię!” Lecz przy najdrobniejszej przeciwności, przy lada przykrości lub chorobie drżymy i nic nie rozumiemy… Nie rozumiemy ani piękna, ani wzniosłego zadania chrześcijańskiego cierpienia. Pozwalamy mówić naturze, która się buntuje, zamiast z poddaniem rzucić się do stóp Ukrzyżowanego Boga.
Starajmy się przez apostolstwo nasze wychowywać, zwłaszcza wśród rodzin poświęconych Sercu Jezusa, dusze mocne, serca dzielne, które by z męską odwagą przyjęły naukę miłości całkowicie, ze wszystkim, co w niej jest szlachetnego i wielkiego, to znaczy z cierpieniem, które nawraca i promieniuje życiem. Walczmy zawzięcie przeciw współczesnemu wychowaniu zbyt miękkiemu, bezbarwnemu, zniewieściałemu, blademu, przeciw wychowaniu, które uczy drżeć przed cierpieniem.
Ewangelia uczy czegoś zupełnie innego.
Najlepsi ludzie są dzisiaj zbałamuceni tym fatalnym uprzedzeniem i ze zgrozą odpychają od siebie kropelkę żółci lub ukłucie igły. W tej szkole szkodliwej wychowuje się niestety nasza młodzież; a przecież życie, czy chcemy czy nie, gotuje nam walkę zażartą, zwłaszcza w środowiskach światowych.
Nie brak na szczęście dusz ukształtowanych w szkole Boskiego Serca, które nawet wśród świata umieją powtarzać za św. Teresą: „Albo cierpieć albo umrzeć”. Zastępy te powiększają się ustawicznie.
Jeszcze kilka słów o cierpieniu i pokucie, jaką zadaje życie.
Sprowadzać pokutę do czuwań i długich postów, do umartwień cielesnych, znaczy zamykać ją w bardzo ciasnych granicach i przeznaczać ją dla bardzo nielicznej garstki; a jednak prawo pokuty obowiązuje ściśle wszystkich bez wyjątku.
Kto zdolny jest wykonywać owe ćwiczenia surowe, czyni dobrze; kto może wypełniać, zwłaszcza kościelne przepisy o postach, powinien je zachowywać z radością i wdzięcznością. Również kto ma możność zgodnie z obowiązkami swego stanu i z wolą przełożonych uczynić coś ponad zwykłą miarę, postępuje bardzo szlachetnie i otrzyma stokrotną zapłatę. Lecz w osiemdziesięciu wypadkach na sto nie można „z woli Bożej” tego stosować; nie mówię „niestety”, lecz „z woli Bożej”, która zsyła przeszkody uniemożliwiające prowadzenie życia surowego. A mimo to takim właśnie ludziom potrzeba mówić często i wyraźnie o prawie pokuty, iżby życie Boże z nich promieniowało. Lecz w jaki sposób czynić mają pokutę? Wszak są w szpitalu, na łożu boleści, złamani pracą, wyczerpani, dźwigając w dodatku ciężar odpowiedzialności za rodzinę? Jakże im mówić o pokucie?
Otóż mówmy im o pokucie surowej a najmilszej ze wszystkich, polegającej na tym, aby krzyże swoje przyjmować bez szemrania, z wiarą, ze spokojem, bez goryczy, z miłością całując dłoń, która je zsyła. Gdyby było inaczej, ileż osób mogłoby powiedzieć: „Gdybym był zdrów, mógłbym się umartwić, jak to czynili święci; tymczasem w moim stanie zdrowia muszę się wyrzec umartwień. Nie mam dość zdrowia, aby zostać świętym”.
I miałyby pod pewnym względem słuszność; za mało bowiem mówi się o tym, że największą i najpiękniejszą pokutą jest ta, którą zsyła Opatrzność.
Jakim szczęściem, wprost objawieniem dla wielu dusz jest nauka, że choroby, znoszone z wiarą i miłością, tyle są warte, co wszystkie inne umartwienia. Nie chodzi o brak włosiennicy, ale o brak miłości, która by pokutę uczyniła słodką i owocną. Wiele jest dusz przyodzianych włosiennicą, czyniących pokutę pomimo woli, natomiast nieliczne są dusze święte i apostolskie, gdyż wszystkim, nawet najlepszym, brakuje miłości.
Apostołowie Serca Jezusowego, jakże się staniecie narzędziem jego chwały, jeśli nie posiądziecie miłości Krzyża?
Oto Mistrz mówi do was, jak do św. Małgorzaty Marii: „Weź krzyż, który ci podaję, i umieść go w sercu swoim; miej go ustawicznie przed oczami i piastuj w objęciach uczuć swoich…”
„Piastować w objęciach Krzyż, to znaczy tylekroć uścisnąć go miłośnie, ilekroć natrafisz nań jako na najcenniejszy zadatek mej miłości.”[6]
Zaiste, nie wleczcie krzyża za sobą, trzymajcie go raczej w objęciach.
Chociażbyś bał się krzyża, napotkasz go – to nieuniknione – ale wtedy nie znajdziesz na krzyżu Ukrzyżowanego Boga. Jeżeli niesiesz krzyż z miłością, to wkrótce on sam cię poniesie i okrwawione ramiona Zbawcy podtrzymają cię; Krzyż stanie się węzłem nierozdzielnym pomiędzy jego Sercem a twoim i będziesz szczęśliwy w cierpieniu.
Wiedziała o tym św. Magdalena de Pazzi, gdy całując mury swej celki, mówiła:
„Oszukałeś mnie, Panie! tak, oszukałeś mnie!” – Wtedy ukazał się jej Jezus i zapytał: „Jak i w czym oszukałem ciebie, oblubienico?” Ona zaś rzucając mu się do nóg, rzekła: „Tak Jezu, oszukałeś mnie… Gdy musiałam wszystko opuścić, by iść za Tobą, wtedy spowiednik mój i rodzina mówili tyle o krzyżach, o Kalwarii, o konaniu i wyniszczeniu, a teraz, gdy już wiem, co o tym sądzić, widzę, że to wszystko nieprawda…” – „Jak to, zapytał Jezus, czyż nie potrzeba umrzeć na krzyżu, by iść za Mną i do Mnie należeć?”
„Bez wątpienia, odparła Święta, lecz nie powiedziano mi wcale, że pośród tych krzyżów i boleści Ty się znajdujesz, Ty, Najdroższy! A gdzie Ty przebywasz, tam boleść staje się rozkoszą, a śmierć zamienia się w życie”.
Jezus króluje przez swój krzyż, który jest orężem jego zwycięstw; nie pożądaj więc innego oręża.
Nośmy w duszach naszych wyciśnięte stygmaty Chrystusowej męki; bądźmy z owej nielicznej garstki nieustraszonych, co towarzyszą Jezusowi po łamaniu chleba… aż do Kalwarii…
Zachowajmy w sercach na wieki tę potrójną, nierozdzielną miłość:
MIŁOŚĆ EUCHARYSTII! MIŁOŚĆ DUSZ! MIŁOŚĆ KRZYŻA!
Przypisy: 1 Mt 10,38. 2 Mt 8,34. 3 J 14,15. 4 Życie i dzieła, II, 84. 5 2 Kor 12,9. 6 Życie… I,115-116.
Ojciec Mateo jest autorem m. in. pięknego modlitewnika pt. „ADORACJA NOCNA W RODZINIE”. Zawarł on w tej książeczce informacje o:
- celach i założeniach Ruchu Adoracji;
- zasadach przynależności;
- zatwierdzeniu Ruchu przez Kościół;
- modlitwy i rozważania na czas adoracji;
- kilka aktów poświęcenia się Sercu P. Jezusa.
Autor – zmarły w 1961 roku – u progu kapłaństwa cudownie uzdrowiony, w kaplicy Najświętszego Serca w Paray-le-Monial, z nieuleczalnej choroby, poświęcił całe swoje życie na propagowanie kultu Serca Bożego, a zwłaszcza adoracji nocnej i intronizacji.
Posiadamy także w ofercie inne jego publikacje z godzinami świętymi, którymi uczcić można Najśw. Serce w różnych okolicznościach, np.: