Mistrz modlitwy

Bernard Balayn

PAPIEŻ JAN PAWEŁ II – MISTRZ MODLITWY

Dzięki trzem zasadniczym elementom – moim zdaniem – misja apostolska Jana Pawła II przynosi owoce. Należą do nich:
– pobożność
– cierpienie
– oddanie się Matce Bożej.
Nie można mówić o jednym elemencie bez wspominania o dwóch innych. Wszystkie trzy są głęboko związane z całym autentycznym chrześcijańskim życiem, a szczególnie z życiem Papieża. Pobożność Jana Pawła II wypływa już u samego początku z tego znaczenia, jakie nadaje jej Pismo Święte: bojaźń Boża prowadząca do szacunku (w Starym Testamencie), miłość, wierność, synowska czułość (w Nowym Testamencie), wszystko, co łączy Boga z człowiekiem i odwrotnie.
Relacja ta następnie karmiła się dziedzictwem jego korzeni i młodości, przeżywanej często w bólu, umacniała się w wymaganiach jego kolejnych działalności duszpasterskich i rozwinęła się i rozszerzyła na Kościół i na świat przez jego służbę karmienia chlebem.
Badanie, nawet pobieżne, jego osoby pozwala odkryć w Karolu Wojtyle nie tylko mistrza modlitwy, lecz w dodatku przez jego doświadczenie i jego przykład, istotę i cnoty samej modlitwy, koniecznej do życia duchowego i do uświęcenia każdego człowieka, zwłaszcza naszego czasu.

KORZENIE

Pobożność Karola Wojtyły zawdzięcza wiele jego korzeniom i pochodzeniu.
Przyszły Papież urodził się w kraju historycznie wiernym Kościołowi. Im bardziej cierpiał, tym więcej mówił o swej wierności Rzymowi (Polonia semper fidelis). Został pasterzem archidiecezji, do której należała Jasna Góra z tak czczonym wizerunkiem Matki Bożej w sanktuarium częstochowskim, której naród został wielokrotnie poświęcony.
W zwierzeniach zapisanych w autobiografii, Ojciec Święty wyznaje, ile zawdzięcza:
– rodzinie, a zwłaszcza swemu ojcu, „człowiekowi głęboko religijnemu, którego życie, odkąd został wdowcem, stało się życiem nieustannej modlitwy” do tego stopnia, że jego przykład był dla niego „pierwszym seminarium, rodzajem domowego seminarium”.
– parafii w Wadowicach: siostrom szkolnym w dzieciństwie, a przede wszystkim kapłanom; ojcu Figlewiczowi (którego ministrantem został i przyjacielem aż do śmierci); ojcu Zacherowi, jego kapelanowi w liceum. Nie zapominając o karmelitach, którzy wprowadzili go w modlitwę maryjną, nałożyli szkaplerz: „i od tamtej pory go noszę” – napisał Papież w 1996 r.
– przyjaciołom, szczególnie jednemu, wyjątkowemu, wzorowi świeckiego chrześcijanina, Janowi Tyranowskiemu „apostołowi transcendencji Boga”, który wywarł piętno na jego pobożności maryjnej (była to epoka „żywego Różańca”) z pomocą Karmelitów. To on, ten niezrównany przyjaciel, ukierunkowuje go na poznawanie i głębokie doświadczanie wielkich mistyków hiszpańskich zwłaszcza Jana od Krzyża, o którym napisze doktorat na Angelicum w latach 1946-48. O ile Karol myślał przez jakiś czas o życiu zakonnym, to kardynał książę Sapieha, metropolita krakowski, tak dobrze znający ludzi, odradził mu to.
– wielkim ludziom wiary – Francuzom, takim jak św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, od którego przejmie duchowość maryjną i jej wyraz w poświęceniu siebie tak kapitalny dla jego pontyfikatu i dla zapoczątkowania na świecie ery tryumfu Najświętszej Panny Różańcowej) oraz św. proboszcz z Ars (którego życie sakramentalne i duszpasterskie tak naznaczyły kapłaństwo papieża.)

UMOCNIENIE POBOŻNOŚCI

Te opatrznościowe zbieżności, choćby nie wiem, jak ważne, nie są jedyne. Modlitwa Karola nabrała solidnej postawy nie tylko przez przykłady dane praktycznie lub teoretycznie, lecz także przez zdecydowaną rolę pierwszych, lecz już wielkich, doświadczeń, jakie było mu dane przeżyć:
– W latach 1929 do 1941 traci matkę, brata, ojca. Po śmierci matki, Emilii, jego ojciec i brat (lekarz) chodzą często modlić się do sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej. Te pielgrzymki bardzo go naznaczyły.
Nigdy też nie przestanie pochylać się nad mogiłami bliskich na cmentarzu Rakowickim.
– Jak wszyscy rodacy, czasem mający mniej szczęścia niż on, Karol musi znosić surowość okupacji nazistowskiej w latach 1939 do 1945. Wszystko zaczęło się w piątek, kiedy służył do Mszy św. ojcu Figlewiczowi w Katedrze Wawelskiej. Aby przeżyć i wymknąć się Gestapo, pracuje i ukrywa się. W kamieniołomie i w fabryce sody, pchając wózki lub nosząc wiadra z wapnem, uczy się i modli, także, a właściwie – zwłaszcza nocą. Jego koledzy widzą go zagłębiającego się w lekturze „O prawdziwym nabożeństwie…” św. Ludwika lub o życiu św. Jana Marii Vianney’a. Zauważają, że nagle zatrzymuje się przy pracy, żeby odmówić modlitwę Anioł Pański. Szanują go i pomagają mu.
Począwszy od sierpnia 1944 r., arcybiskup w swym pałacu biskupim ukrywa seminarzystów, do których należy Karol. Jego przyjaciel, przyszły kard. Deskur, zaświadczy: „wyróżniał się spomiędzy nas świętością i głębią swego modlitewnego życia”.
– Po wojnie staje wobec innej okupacji i innej ideologii: marksistowskiej. Z cierpliwością, spokojem, inteligencją, wiarą i łagodną stanowczością stawia jej czoła mając u podstaw wciąż ten sam sekret – modlitwę.
Stawszy się biskupem (1958), arcybiskupem (1963), a potem kardynałem (1967), żongluje z władzą komunistyczną szczególnie przy dwóch okazjach: obchodach Milenium chrztu Polski (na wiosnę 1966) oraz w czasie budowy słynnego kościoła w Nowej Hucie, w centrum robotniczym, na wschodzie Krakowa (1967-77). I oczywiście podczas pracy jako wikariusz w Niegowici (1948). Dla niego, jak i dla Boga, liczy się modlitwa robotniczej rodziny. Powtórzy to w Saint Denis, w Paryżu w 1980 roku…
W międzyczasie, cały czas pracując jako wykładowca teologii w Krakowie i etyki w Lublinie staje się ukochanym duszpasterzem studentów, którym poświęca cały czas od chwili, gdy został wikariuszem u św. Floriana w Krakowie. Szukają go z powodu jego przymiotów ludzkich i moralnych, zwłaszcza prostoty, dyspozycyjności i rozeznania duchowego. Kiedy go szukają, znajdują go modlącego się w kaplicy lub rozmyślającego w odosobnieniu na korytarzu.
Dla wypełnienia swych coraz liczniejszych zadań duszpasterskich i coraz cięższych, zagłębia się coraz bardziej w modlitwie, która się stała jego drugą naturą. To jedynie dzięki niej, połączonej z cierpieniem, może unieść sytuacje trudne i delikatne swej posługi. Nie waha się przed szukaniem rady i schronienia w Kalwarii Zebrzydowskiej…

PAPIEŻ WYŁANIA SIĘ Z MODLITWY…

«W ten sposób – zwierza się – nawet nie będąc wezwanym do życia kontemplacyjnego zostałem przeniknięty pierwszorzędną wagą modlitwy dla wszelkiego działania duszpasterskiego. Tak było na każdym etapie mego życia, zwłaszcza od 16 października 1978 r.»
Jeśli został wybrany Papieżem tego dnia to dlatego, że pierwsza część jego życia modlitwy przyniosła najlepsze owoce. Jak zauważa Maria Winowska: „Stał się Papieżem nie studiując książki, lecz na kolanach.”
Od pierwszego konklawe zarysował prawdziwy program każdego Wikariusza Chrystusa, kiedy stwierdził: „Kościół i świat potrzebują bardzo pobożnego Papieża”.

CZYM WIĘC JEST MODLITWA DLA NOWEGO PAPIEŻA?

Zdefiniowanie tego w kilku słowach to trudne zadanie. Jan Paweł II sam wyjaśnia to po swoim wyborze: „Modlitwa jest pierwszym obowiązkiem Ojca wszystkich, pierwszym warunkiem jego służby całemu światu… Kościół modli się, żeby być nastawionym na słuchanie Ducha Świętego, żeby służyć człowiekowi.” W tym jest wszystko. W swej książce „Przekroczyć próg nadziei” pogłębia tę myśl i ukazuje istotę modlitwy według koncepcji bardzo zbieżnej ze świętymi Ireneuszem i Ignacym. Trzeba wyjść od św. Ireneusza, dla którego chwałą Boga jest „człowiek żyjący”. A chwałą człowieka – jak precyzuje św. Ignacy – jest otaczanie chwałą Boga. To „Opus gloriae”, „pierwsze powołanie człowieka stworzonego, w Chrystusie, kapłana, proroka, i króla całego stworzenia.” Jednak z powodu słabości wynikłej z grzechu pierworodnego, Duch Święty przychodzi na pomoc naszej modlitwie, jak mówi św. Paweł.
«Stąd fakt, że jest ona zawsze inicjatywą Boga. I w tym dialogu „Ty” jest ważniejsze od „ja”.» Potrzeba modlitwy człowieka płynie z jego walki ze Złem, dla jego odkupienia. W ten sposób głęboka dynamika modlitwy posiada trynitarną zarazem przyczynowość, brzmienie i koniec: „Jako stworzenie człowiek winien jest cześć swemu Stwórcy; jako grzesznik prosi o łaskę zbawienia swego Zbawiciela, jako przybrany syn oczekuje mocy uświęcającej Ducha Świętego”.
Co do Papieża, pośrednika w Jezusie Chrystusie pomiędzy Bogiem a światem znajduje się on na skrzyżowaniu powszechnej modlitwy wzbudzonej przez Wiecznego.
Skoro jest on tak przygotowany i przekonany, zatroskany o brzemię, jakie odtąd ciąży na jego ramionach, rozumie się więc uwagę jego rodaka: „Jan Paweł II modli się tak jak oddycha. Jego przyjaciele wiedzą dobrze, czym jest jego modlitwa: życiową potrzebą, spotkaniem z Jego Panem i Nauczycielem. W tym dialogu cichym, on dosłownie sam znika. Z trudem z niej wychodzi…”

KAROL WOJTYŁA – CZŁOWIEK KLĘCZĄCY

Jego postawa jest już pouczeniem. Wszyscy biografowie świadczą o tym. Od początku kapłaństwa Jan Paweł II modli się wiele, rozmyśla głęboko. To człowiek klęczący.
„Każdego dnia – jak zaświadcza ks. Maliński – spędza długie godziny w kaplicy na modlitwie, przed Najświętszym Sakramentem. Przed nim – stoliczek, żeby mógł notować myśli, z których wypływają potem duszpasterskie posunięcia.” „Nie należało mu przeszkadzać… Pochylony do przodu, w charakterystyczny sposób, z głową w dłoniach, pozostawał tak długo, bardzo długo…”
Modli się więc tak i rozmyśla na kolanach. To dla niego potrzeba i konieczność pochodzące z pokory prócz tego, że przykład otrzymał od ojca.
„Mój ojciec był człowiekiem wyjątkowym. Jako dziecko, po śmierci mojej matki, zdarzało mi się, że budziłem się w nocy i zastawałem mego ojca na kolanach, tak samo jak widziałem go zawsze na kolanach w kościele. Prosty fakt patrzenia na niego, jak klęczy, wywarł zdecydowany wpływ na moje młode lata.” Liczne są ślady tej głębokiej pobożności zaczerpniętej z przykładu bliskich.
Młodzi przyjaciele widzieli Karola Wojtyłę leżącego krzyżem, zagłębionego w modlitwie, niewrażliwego na to, co dzieje się w otoczeniu. Pewnego dnia, kiedy jako kardynał przybył do Lourdes była akurat godzina zamknięcia kościoła. Wszedł do krypty bazyliki, ukląkł na posadzce i pozostał tak przez wiele godzin przed tabernakulum.
Modlił się zawsze, ile tylko mógł. Jako młody kapłan zamykał się czasem w kościele, żeby się modlić. „Leżał krzyżem na posadzce…” Kierowca, który kiedyś, szukając go, wszedł niespodziewanie do kościoła zastał go tak.
Ten epizod nie jest ani przypadkowy, ani odosobniony. Były też jednak dwa szczególne dni w życiu Papieża, kiedy ta postawa głębokiego ukorzenia przed Bogiem, miała specjalne znaczenie.
Pewnego dnia, podczas wojny, ścigało go Gestapo. Wszedł do mieszkania, zamknął drzwi i modlił się, leżąc krzyżem. Został ocalony. Poszukujący go, ominęli jego drzwi.
Nieco później, kiedy 1 listopada 1946 r. został kapłanem, tak samo leżąc wyrażał (jak każdy oczekujący na święcenia) wyrzeczenie się siebie i poddanie się Bogu. Mówi o tym w swej pięknej książce o własnym powołaniu: „Ten gest głęboko naznaczył moje życie kapłańskie”.
Stawszy się gospodarzem Watykanu Jan Paweł II nie zmienił nic zasadniczego w swoim życiu: „Wszystkie nasze działania muszą się zakorzenić w modlitwie jak w duchowej glebie” – wyznał swemu przyjacielowi André Frossardowi. Dodał: „Dla osiągnięcia pełni duszy trzeba rozpoczynać i kończyć każdy dzień modlitwą”.
Zgodnie z tą zasadą, jako Papież, modli się na różne sposoby i niezmiennie w każdym dniu i przez wszystkie lata. Zaobserwować można na pewno fakt, że wczesnym rankiem rozmyśla przed i po Mszy św. Po południu – brewiarz, potem różaniec. W niedzielę odmawia z wiernymi Anioł Pański. Modli się wieczorem, zanim odejdzie w odosobnienie swego pokoju. Kiedy odchodzi tam późno i wreszcie jest sam, oddaje się z pewnością długim tajemnym rozmowom ze Swym Mistrzem i Jego Matką, szczególnie w chwilach dramatycznych. W każdy piątek, a czasem nawet codziennie, odprawia drogę krzyżową, jak niegdyś w kościele OO. Franciszkanów w Krakowie. Podobnie jak czynił to jako biskup podczas Soboru.
Jego rytmu modlitwy nie mącą nawet męczące podróże. Zauważył to na przykład biskup Tours, J. Honoré, w r. 1996:
„Od pierwszego dnia w czasie podróży widywałem go z zamkniętymi oczyma, z pochyloną głową… a w dłoniach przesuwał paciorki różańca… Wieczorem, po wyczerpującym dniu w Sainte-Anne d’Auray powiedział mi, że jest piątek i idzie do kaplicy, żeby odprawić drogę krzyżową. I tak było codziennie…”
W r. 1965 w czasie ostatniej sesji Soboru udał się do Paray-le-Monial na święto św. Małgorzaty Marii. Pewna zakonnica z diecezji Autun opowiedziała potem: „Arcybiskup Krakowa, wyłączony z tego co się działo wokół, śledził Najświętszy Sakrament z obliczem wyrażającym adorację”.
Ta adoracja to jego główny pokarm. Wyraża się ona głównie w sposobie odprawiania przez niego Mszy św., o czym np. A. Frossard napisał niezapomniane słowa.
Wchodząc do jego prywatnej kaplicy „ujrzałem Ojca Świętego na kolanach… miałem przed sobą kamienny pomnik.” „Najdoskonalszy akt każdego dnia – powie mu później Papież – to Msza św., w której się zawiera najdoskonalsza synteza modlitwy, serca spotkania z Bogiem w Chrystusie”. „Źródło i szczyt życia chrześcijańskiego” – tak mówi Sobór Watykański II.
„Po Mszy św., odprawianej ze starannością i powolnością wirujących gwiazd, dwadzieścia minut jest poświęconych na dziękczynienie, zawsze na kolanach.”
Nic nie może zahamować takiej siły modlitwy. Widzieliśmy to podczas zamachu 13 maja 1981 roku. W czasie transportu do szpitala Gemelli Papież modlił się. Od następnego dnia po operacji odmawiał brewiarz i koncelebrował ze swego łóżka.
Poza adoracją, praktykuje modlitwę kontemplacji i uwielbienia na przykład, kiedy się znajduje w górach lub w jakimś cudownym zakątku przyrody.
„W Polsce, w 1983 roku, w Tatrach – opowiada kardynał Macharski – zatrzymaliśmy się przed cudem natury: strumieniem płynącym w lesie. Ojciec Święty podszedł do strumienia, pozostał długi czas nieruchomy, kontemplując go, na koniec pochylił się, zanurzył dłoń i uczynił znak krzyża. Gest duchowości świętego Franciszka…” Oddanie chwały Bogu…
Nie pomija też modlitwy wdzięczności. Po każdej podróży schodzi do watykańskich podziemi, aby podziękować za opiekę świętemu Piotrowi. Nie ustaje w błaganiu Wszechmogącego i miłosiernego Boga za cierpiących i potrzebujących tego świata. A gdziekolwiek przebywa, dokonuje poświęcenia kraju Matce Najświętszej.

PROROK

Jan Paweł II prowadzi lud mu powierzony ku Ziemi Obiecanej nie tylko przez swą ewangelizację, lecz także przez moc swej modlitwy. Silna i stała, ogarnia wszystko: Kościół i Kościoły, jest bowiem ekumeniczna. Obejmuje swą modlitwą wszystkie narody i wszystkie warstwy społeczne, które napływają do Rzymu lub na spotkanie z tym, który przemierza planetę. Rozmyślanie Wikariusza, jego modlitwa, tak osobista, jak i wspólnotowa – a mam tu na myśli na przykład światowe dni młodzieży: w Manilii było w 1995 r. 5 milionów osób! – jest katalizatorem dla modlitwy powszechnej. Stał się jak piorunochron, łagodzącym gniew Boga nad współczesnym odstępstwem. Przyciąga wylanie miłosierdzia na nasz grzeszny świat. Przez swe cierpienia i wyjątkowe zasługi Jan Paweł II utrzymuje Kościół w jedności, najlepiej jak to możliwe, zbliża różne wyznania, szczególnie chrześcijańskie, uświęca ludzi przykładem, powściąga ich niezgody, zażegnuje konflikty. Tak doszedł do poprowadzenia ludzkości na próg wielkiej Pięćdziesiątnicy Miłości proroczo zapowiadanej przez jego poprzedników.
Wyniszczony przez przygniatającą go posługę i zadanie, przez swe cierpienie zasługuje bardzo na to, abyśmy modlili się za niego, jak bardzo często o to prosi. Zasługuje na to, abyśmy i my otoczyli go tym szacunkiem, jaki wyraziła mu pewna dziewczyna w Manilii:
„Ojcze Święty, to nie wiek się liczy, to Twoja młodość ducha, która się karmi głębokim związkiem z Bogiem poprzez modlitwę… Dziękujemy Ci za odwagę.”

Za: Stella Maris, maj 2000, str. 1-4.