René Lejeune
RÓŻA-MARIA – ŚWIATŁO GOLGOTY
DZIECIŃSTWO I ŚWIĘTOŚĆ
Tajemnica świętości wybucha czasem jak blask przedwczesnej wiosny! Świętość? Jedynie Bóg jest święty. Dusze mogą przyswoić sobie jedynie cząstkę nieskończonej świętości Bożej, odzwierciedlając ją we własnym życiu. Dokonuje się to przez naśladowanie Jezusa Chrystusa. Może się to stać w wieku 2 lub 20 lat, 10 lub 60.
Powołanie do świętości jest powszechne. Jedni jednak są głusi na to wezwanie, inni natomiast wyciągają od najmłodszych lat silne anteny dla uchwycenia niewyrażalnego tchnienia Ducha Świętego – Boga miłości. Oto jeden przykład: Agnieszka de Langeac, koronkarka z Puy-en-Velay. (Żyła w latach 1902-1934; zmarła jako mniszka w klasztorze dominikanek). W wieku 4 lat jedna myśl rozświetlała stale jej małe serduszko: zachować całe swoje życie w wymagającej czystości. W tym bardzo młodym wieku często się spowiadała. Jej małe grzechy prowadziły ją do wstrząsających aktów skruchy. Tropienie najmniejszych błędów przyśpieszało więc, od najwcześniejszego dzieciństwa, jej dążenie do świętości.
A inne imiona świętych, którzy nie czekali wielu lat, by «promienieć Bogiem»? Jest ich niezliczona ilość. Wystarczy przytoczyć św. Teresę z Avila i jej małą francuską imienniczkę, św. Alojzę de Castiglione, św. Franciszka Borgię, św. Elżbietę Węgierską. Albo jeszcze bliższa naszym czasom, godna podziwu Anna de Guigné – uznana niedawno za «świątobliwą». Historia Kościoła obfituje w przykłady dzieci, które stały się wzorami świętości.
Oto całkiem niedawny przykład. Róża-Maria była cudowną małą istotą, o wielkich hebanowych oczach, o spojrzeniu, które przenika aż do głębi ludzkiej duszy, powoduje szok estetyczny i duchowy. Mała dziewczynka, która zmarła 23 lutego 1989 roku w wieku 4 lat – osiągnąwszy szczyt świętości u kresu drogi krzyżowej, którą szła za Jezusem, świadomie i śmiało. Dusza wynagradzająca, ofiara przebłagalna… dobrowolna, zakochana…
Róża-Maria urodziła się 4 lutego 1985 roku w Montpellier. Ferdynand i Ewelina Cros mieli już trzech synów: Jana-Baptystę, Tomasza i Piotra. Rodzina prawdziwie chrześcijańska, kochająca modlitwę. Rodzina maryjna. Gorąco upragniona córeczka nosi imię Matki Bożej Różanej, która ukazała się w San Damiano. Rodzina udaje się tam czasami z pielgrzymką. W kwietniu 1985 roku rodzinka złożona z sześciu maryjnych dusz udaje się w drogę do tego miejsca łask, aby podziękować Niebu za nieskończenie cenny dar Róży-Marii. Nie wiedzą, że są w drodze na Golgotę. Dziewczynka została ochrzczona 31.03.1985 – w Niedzielę Palmową. Po Niedzieli Palmowej jest Wielki Tydzień, czas Drogi Krzyżowej…
Pierwszy rok promienieje szczęściem. Mama zabiera swoje dziewięciomiesięczne maleństwo na rekolekcje, głoszone przez ojca Polikarpa w Lozčre, u św. Saturnina. Rekolekcje odbywają się w rodzinie państwa Auzier. W ten sposób Kościół powszechny powiększa się – pozostając pokornym i ukrytym – poprzez niezliczone małe «Kościoły domowe», które stają się żyzną ziemią na siew dla przyszłych zbiorów nowej ewangelizacji. Ewelina Cros odkrywa tam tak dobroczynny i pobudzający wpływ rodziny utworzonej przez chrześcijan. Ferdynand i Ewelina czują się czasem zupełnie odizolowani w pogańskim otoczeniu współczesnego społeczeństwa. Rodzina państwa Auzier zbuduje wokół siebie żarliwą modlitewną wspólnotę.
W czasie podróży małe ostrzeżenie: kaszel i problemy z jelitami niemowlęcia. Trzy miesiące później nie kończące się zapalenie oskrzeli i ataki kaszlu wywołują duszności i wyczerpują dziecko. Po raz pierwszy musi więc przejść proces kinetoterapii, który na drodze krzyżowej Róży-Marii stanie się jej biczowaniem: «claping» to znaczy seans uderzeń w klatkę piersiową, dla spowodowania oderwania się wydzieliny w oskrzelach i wywołania lepszego dotlenienia płuc. Antybiotyki wdzierają się niepokojącą falą w młode życie.
Wydaje się, że zdrowie powraca. Jest to jednak tylko iluzja i chwila wytchnienia. Trwa to jednak rok. W połowie listopada 1986 roku pojawia się zapalenie oskrzeli odporne na wszelkie leczenie. Nawet terapia antybiotykowa nie odnosi skutku. Co więc jest Róży-Marii? Zaczyna się bolesny obchód lekarzy specjalistów: pediatra, radiolog, specjalista chorób płucnych, homeopata, a następnie z powodu rozpaczy – uzdrawiacz i bioenergoterapeuta. Każdy z nich zaleca jakieś leczenie. Nic nie przynosi rezultatu. Ani rentgen, ani badanie USG nie odkrywają przyczyny choroby. Powtarzają się więc seanse uderzeń w klatkę piersiową.
DZIECKO I JEGO CIĘŻKI KRZYŻ
Wreszcie w marcu 1987 pada jak gilotyna złowróżbne określenie – mucoviscidosa! To straszliwa choroba wrodzona, charakteryzująca się prawdziwym zalewem wydzieliny gruczołów wydzielania zewnętrznego, wywołująca zaburzenia oddechowe i chroniczne przyśpieszenie trawienia oraz degenerację trzustki. Choroba szczególnie okrutna dla małego dziecka. Oto ciężki krzyż, jaki Róża-Maria będzie musiała nieść aż do ostatniej chwili swego młodego życia. Leczenie będzie odtąd monotonne i wręcz beznadziejne: codzienne seanse uderzeń klatki piersiowej i antybiotyki przyjmowane dożylnie. Często trudno znaleźć żyły małego dziecka – stąd dodatkowe cierpienia. Stan pozostaje bez zmian, pomimo leczenia. Od czasu do czasu krótka chwila wytchnienia pozwala wierzyć w możliwość wyleczenia, a nawet w cud.
Kiedy ludzka wiedza staje się niepewna i krucha, podwaja się intensywność modlitwy. Następują, jedna po drugiej, pielgrzymki błagalne. San Damiano, Bois-le-Rois tuż przy Maryi Królowej Niepokalanej, Chateauneuf-de-Galaure. Tam, w mrocznym pokoiku Marty Robin, Róża-Maria – która zazwyczaj ma ataki duszności, kiedy tylko próbuje się poruszyć – wyrywa się z ramion swojej mamy, przeciska się pomiędzy ściśniętymi na maleńkiej przestrzeni pielgrzymami, potem wchodzi na łóżko stygmatyczki i kładzie się na nim – odprężona i szczęśliwa. Dwa obrazy Ukrzyżowanego łączą się w miejscu, w którym cierpienie staje się oczyszczeniem dla całego świata – skutego łańcuchem grzechu. Róża-Maria ma 2 lata i 3 miesiące. Zaczynają się mnożyć znaki w jej kruchym życiu. To prawda, dziecko ma wspaniałe otoczenie. Zanurzona jest w żywych i żarliwych chrześcijańskich wodach. I tak 14 września 1987 roku Róża-Maria uczy się znaku krzyża w sposób nadzwyczaj szczególny, przenikający do wnętrza, wykonywany z głębi jej istnienia – żarliwy znak krzyża, znaczony powoli na ciele, ogarniający płomieniem całą jej istotę, wzbudzający odczuwalną obecność Przenajświętszej Trójcy. Ojciec Patryk ze Wspólnoty św. Jana, żyjący samotnie w południowych Alpach, uczy ją tego znaku krzyża – przenikliwego, palącego. Odtąd dziewczynka pogrąża się często w tym geście głębokiej jedności z Bogiem do tego stopnia, że nie zauważa już, co dzieje się wokół niej. «Wydaje się – mówi ojciec Patryk – że od trzeciego roku życia miała umiejętność dosięgania obecności Boga i zagłębiania się w niej z zapałem.»
W maju 1987 rodzice zabierają Różę-Marię do Montmorin, do morskich Alp, niedaleko «świętej Dziewczynki». Jest to 60-centymetrowa statuetka, przedstawiająca Maryję Dziewicę jako niemowlę w kołysce. Jest to «płacząca Dziewica z Bordeaux». Dziwnym sposobem ta wzruszająca figura Maryi jako małej dziewczynki znalazła się we wspólnocie pustelniczej św. Jana.
Jedno słowo o «świętej Dziewczynce». Statuetka z Montmorin została ofiarowana w 1911 roku Marii Mesmin, wizjonerce z Bordeaux, aby ją pocieszyć z powodu skonfiskowania jej, przez władze kościelne, figurki, którą kupiła sobie w Lourdes, ze swoich skromnych oszczędności. Zabrano jej figurkę, ponieważ zaczęła płakać. Zjawisko to zaobserwowały niezliczone osoby – często głęboko tym poruszone. Była to gipsowa reprodukcja «świętej Dziewczynki», znajdującej się w kaplicy SS. Miłosierdzia w Mediolanie.
Maryja Dziewica jako Dziecko została wykonana z wosku przez francuską zakonnicę, siostrę Izabellę Chiara w 1730 roku. Działy się wtedy zadziwiające cuda. Papież Leon XIII, papież maryjny, przyznał odpust. W 1904 kard. Ferrari, arcybiskup Mediolanu, uroczyście ukoronował statuetkę. Liczne reprodukcje zostały umieszczone, na początku wieku, w różnych sanktuariach – takich jak Świętej Anny w Jerozolimie, Matki Bożej z Laghet w Nicei, Świętej Anny w Auray. To właśnie taką reprodukcję współczująca dusza podarowała Marii Mesmin, udręczonej z powodu odebrania jej figurki.
Już pierwszego wieczoru «święta Dziewczynka» zaczęła płakać u Marii Mesmin. Cud zaobserwowała Maria i jej mąż, pan Aulanier z Paryża oraz ojciec Klemens z Bordeaux. Wylała ona jeszcze wiele łez w obecności licznych wiernych. Rzecz zaskakująca: «święta Dziewczynka» miała twarz pełną wdzięku, koloru różowego, lecz przed płaczem zmieniał się wyraz jej twarzy. Jej rysy wyrażały ból.
Do tej to właśnie Maryi – Dziewczynki przyjechała w maju 1987 Róża-Maria i jej rodzice, mający nadzieję na cud. Ojciec Emmanuel, pustelnik ze wspólnoty św. Jana, kierownik duchowy pani Auzier, uczy ich całkowitego oddania się w ręce Pana. «Jeśli Ty tego chcesz, Panie, i wtedy, gdy Ty zechcesz» – dorzucają odtąd do swoich stałych próśb o uzdrowienie. Kładą dziecko na ołtarzu tuż obok «świętej Dziewczynki». Zanim doszli do kaplicy, Róża-Maria zaczęła śpiewać na cały głos: «Mamusiu, Alleluja!» Było to słowo, którego dotąd nigdy jeszcze nie wymówiła.
W drodze powrotnej jest radosna – śpiewa, wydaje się pełna energii. Je z apetytem. Nadzieja ponownie rodzi się w sercach… Niestety! Jest to tylko jeszcze jeden raz chwila wytchnienia. W końcu czerwca 1987 wybucha nowy atak choroby. Twarz Róży-Marii staje się szara, wargi fioletowe, w płucach – gwizd. Dziecko z trudnością oddycha. Sanitarka odwozi ją do szpitala na oddział reanimacji.
I tak życie płynie nadal, dzień po dniu. Ciężkie infekcje, „claping”, zabiegi dożylne, chwile poprawy… Wewnętrzne życie Róży-Marii staje się bardziej żarliwe, głębsze. Zdarza się, że gdy ktoś ją woła, wbrew swemu zwyczajowi – nie odpowiada. Zaniepokojona mama wchodzi do pokoju dziewczynki. Róża-Maria siedzi w swoim wiklinowym foteliku. Przesuwa w palcach paciorki różańca…
Wyjazd do La Salette w lipcu, potem do Lourdes w listopadzie 1987. Siostry św. Wincentego a Paulo, u których Róża-Maria nocowała, są pod wrażeniem dziecka. Podczas wieczornej procesji, kiedy zbliża się Najświętszy Sakrament, to ona pierwsza rzuca się na kolana i upada na twarz. Nie musi naśladować dorosłych. W wieku 2 i pół lat ma wyjątkowo rozwinięte odczucie tego, co Boskie i Święte. Nie z powodu wychowania, lecz dzięki intuicji – dzięki porozumiewaniu się w samej głębi swej istoty z Najwyższym. Ani w La Salette, ani w Lourdes nie zdarza się cud. Pan ma inne plany wobec Róży.
Kroplówki w czasie ataków choroby, potem krótkie okresy poprawy. W sierpniu 1988 Róża-Maria odkrywa przed swą mamą pewien sekret. Wzruszający obrazek: małe dziecko z butelką przy ustach, z pluszowym misiem w ramionach. Nagle zwierza się: «Wiesz, mamusiu, za niedługo odejdę. Pójdę do Nieba!» Serce matki okrutnie przeszywa to zwierzenie, pochodzące «z innego świata», przekazane przez dziecięce usta.
W listopadzie 1988 Róża-Maria przechodzi EKG serca i serię innych badań. Lekarz Rodičre, pediatra ze szpitala w Guy-de-Chanliac, wzywa rodziców. To jeden z tych lekarzy, którzy wykonują swój zawód z głębokiego powołania. Taktownie i delikatnie odkrywa przed nimi, że stan dziecka się pogarsza. Zastanawia się nad podjęciem przeszczepu serca i płuca. Określa korzyści i wylicza zagrożenia. Potrzebuje oczywiście zgody rodziców. Jakże wielki dylemat! Czy to rzeczywiście jedyny ratunek?
To właśnie w tym momencie, w okresie poważnego pogorszenia się stanu zdrowia, rodzice słyszą, jak pewnego wieczoru Róża-Maria śpiewa: «Panie, Panie…» Mama wchodzi do jej pokoju: «Co śpiewasz, moje kochanie?» Wtedy z niewinnych ust dziecka pada najmniej oczekiwana odpowiedź – odpowiedź ze szczytu Golgoty: «Mówię dziękuję za krzyż.» Po tym utożsamieniu się z Ukrzyżowanym dziewczynka wydaje westchnienie trwogi…
WIZYTA Z NIEBA
7 grudnia 1988 Róża-Maria ujawnia Szarlocie, że nazajutrz Niebieska Mama przyjdzie opowiedzieć jej «piękną historię». Na drugi dzień przypada Uroczystość Niepokalanego Poczęcia.
Szarlota jest wielką przyjaciółką Róży. Poznały się w Chateauneuf-de-Galaure. Szarlotę ogarnęła litość na widok mamy z pięciorgiem dzieci, z których jedno było poważnie chore. «Mój Boże, ileż ma pani pracy z tą piątką dzieci!» – wykrzyknęła. Zaraz jednak współczucie przekształciło się w chęć działania. Wspaniałomyślnie zaproponowała swą pomoc. Po powrocie do Montpellier Szarlota czuwała przy Róży-Marii po południu, podczas częstych wizyt w szpitalu. «Najbardziej mnie w niej uderzało to – mówi – że na początku nie mogłam patrzeć jej w oczy. Tak bardzo jej wzrok był dla mnie nie do zniesienia.» Wkrótce obydwie osoby – dziecko i dorosłą kobietę – związała głęboka przyjaźń.
8 grudnia 1988 – w dniu, w którym Maryja miała opowiedzieć «piękną historię» małej chorej, prawie cały czas atakowanej okrutnymi cierpieniami – kończyła się druga nowenna. Kiedy zdecydowano się rozpocząć dwie «nowenny Ojca Pio», nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że zakończą się one w samym dniu Niepokalanego Poczęcia. Róża-Maria stwierdziła, że Niebieska Mama rzeczywiście przyszła tego właśnie dnia ją odwiedzić. Kiedy ktoś chciał się dowiedzieć o tym, czegoś więcej, dziecko milkło. Widząc jego głębokie spojrzenie, nikt już nie nalegał. Zdano sobie sprawę, że dziewczynka miała zachować tajemnicę.
ROZMOWA Z DZIECIĄTKIEM W ŻŁÓBKU
Od grudnia 1988 Róży-Marii pozostały jeszcze 3 miesiące życia. Jej stan cały czas się pogarsza. Również jej cierpienia się nasilają. Czasem chwile poprawy. To właśnie w czasie jednej z nich miał miejsce wstrząsający epizod, odbijający głębię jej mistycznego życia, rodzaj jedności z Jezusem – z Ukrzyżowanym.
Zdarzyło się to po Bożym Narodzeniu w domu państwa Auzier. Spotykała się tam regularnie grupa modlitewna. Róża-Maria jest w niej jednym z łączących więzów. Jej cierpienia stanowią najwyższy czynnik spajający grupę. (…)
Grupa odmawia różaniec wokół stajenki z dużymi i pięknymi figurami. Róża-Maria jest pomiędzy modlącymi się. Znajduje się blisko pani Auzier, w ramionach swego ojca. Nagle wyłącza się z modlitwy i zaczyna mówić. Pani Auzier pochyla się nad nią, aby poprosić ją o ciszę i dalszą modlitwę z grupą. Odwracając się ku dziewczynce zauważa, że jej głębokie spojrzenie spoczywa na Dzieciątku w żłóbku. Odłączyła się od wszystkiego i od wszystkich. Rozmawia z Jezusem. Wstrząśniętą panią Auzier zaskakują słowa miłości i ognia: «Ty mogłeś to zrobić, ponieważ byłeś duży, ale ja nie mogę tego uczynić, jestem za malutka.» Długie milczenie. Głębokie spojrzenie Róży spoczywa na Dzieciątku Jezus. Bez żadnych wątpliwości – słucha. Słuchanie tak samo głębokie jak spojrzenie. Pani Auzier widzi, jak podnoszą się wątłe ramiona i dziecko wydaje głębokie westchnienie: «Więc dobrze, Jezu, jeśli tego chcesz, zrobię to» – mówi na koniec. «Moje serce biło bardzo mocno – zwierza się pani Auzier – nie wiedziałam już, gdzie się znajduję. Odkryłam sekret.»
Dziecko powraca do modlitwy, jest bardzo grzeczne. Potem, po różańcu, na nowo bawi się ze swoją młodszą siostrą. Ofiara jest spełniona…
Dwanaście dni przed śmiercią Róży-Marii ojciec Patryk widzi ją po raz ostatni. Udzielił jej sakramentu chorych w maju zeszłego roku. Teraz proponuje, aby go nie powtarzać i raczej pozostawić chorobę rozwojowi zgodnemu z Bożym planem. Od góry w dół nogi pokrywają się obrzękami, twarz jest sina, brzuch nabrzmiały. Od kilku dni Róża-Maria jest zamyślona, zamknięta w sobie. Długo wpatruje się w krucyfiks wiszący naprzeciw niej. Swojej babci – która jej mówi: «Zobaczysz, moja kochana, za niedługo wyzdrowiejesz» – Róża-Maria odpowiada spokojnie: «Nie chcę wyzdrowieć.» Uczyniła świadomie dar ze swojego życia: «Więc dobrze, Jezu, jeśli tego chcesz, zrobię to…»
Kalwaria rodziców towarzyszy Kalwarii ich dziecka. Siły mamy wyczerpują się z powodu wzruszeń i czuwania przy łóżku Róży. 14 lutego – ostatni pobyt w szpitalu. Lekarze i pielęgniarki dobrze znają małą pacjentkę, mówiącą do nich z mocą i śpiewającą: «Panie, Panie, dziękuję za krzyż». Jeszcze pięć lat po jej śmierci pielęgniarki przypominają sobie ze łzami w oczach tę małą apostołkę Jezusa, której chodziły słuchać i stawiać pytania. Ze swojej strony mama – w przeżywanym dramacie – otrzymuje łaskę wejścia w spokojną, dobroczynną i głęboką zażyłość z Maryją Dziewicą. Za każdym razem, kiedy musi zostawić samą małą chorą, modli się do Maryi, by zastąpiła ją przy łóżku córeczki.
Wewnętrzne życie Róży nabiera jeszcze większej intensywności. Tuż przed ostatnim pobytem w szpitalu spędza ostatnią noc pod rodzicielskim dachem «na trwającej aż do rana rozmowie z samą sobą i z Niebem» – wspomina ojciec Patryk. W pełni przyjęła swoje powołanie.
Róża-Maria spędza ostanie dni w najgorszym bólu. Jej cierpienia są nie do wytrzymania dla dziecka w jej wieku. A jednak jej twarz jest często promienna, uśmiecha się. «Wszystkie te oznaki – mówi ojciec Patryk – ukazują heroiczne cnoty, jej głęboką jedność z Bogiem, aż do jedności przemieniającej.»
Róża przebywa na reanimacji, z sondą tlenową w nosie. Kiedy to nie wystarcza, nakłada się jej maskę tlenową. Znosi te utrudnienia z godną podziwu cierpliwością. Zdarza się, że w tym stanie rozmawia z licznymi pielęgniarkami i pacjentami zgromadzonymi wokół jej łoża boleści. Swoimi słowami i postawą dziecko ewangelizuje.
Kalwaria kończy się 23 lutego 1989 o godzinie 8.20. Ojciec czuwa przy niej aż do 7.30, potem idzie pomóc żonie odwieźć gromadkę dzieci do szkoły i zająć się Emilią, najmłodszą, 2-letnią córką. Przed odejściem Róża-Maria kładzie swą małą rękę na dłoni swego taty i daje znak głową, jakby chciała mu powiedzieć: «Możesz iść spokojnie». Jest to jakby posłanie z misją. Odtąd dziewczynka należy do Nieba, w pełni kontynuując swą pracę na ziemi i dorzucając swoją cząstkę do cierpień, «brakujących Chrystusowi» (por. Kol 1,24).
«Chciałbym, aby wiele osób zrozumiało za jej pośrednictwem – mówi ojciec Patryk – że bardzo ważne jest, by umożliwić dzieciom życie w łasce Bożej, i że łaska Boża może uczynić żyjących świętych, od pierwszych lat ludzkiego życia.»
Ofiara z siebie i całkowite oddanie się w ręce Pana – oto duchowa spuścizna, jaką pozostawia nam Róża-Maria. Można ją streścić w małej, najprostszej modlitwie, odmawianej w okolicznościach wymagających od nas oddania się: «Proszę… Dziękuję!»
René Lejeune
Stella Maris nr 282 maj 1993. Przekład z francuskiego za zgodą Wyd. du Parvis: Ewa Bromboszcz w: „Vox Domini” nr 4/94, str. 9-11