Louis Couëtte
ELŻBIETA OD NAJŚWIĘTSZEJ TRÓJCY (1880-1906)
Elżbietę od Najświętszej Trójcy, beatyfikowaną 25 listopada 1984 roku, znamy z biograficznych notatek zapisanych przez przeoryszę, Matkę Germaine, oraz przez karmelitę, o. Konrada de Meestera, a przede wszystkim dzięki jej obfitym pismom: bardzo licznym listom do rodziny oraz przyjaciół i przyjaciółek, dziennikowi duszy, pismom mistycznym, notatkom z rekolekcji oraz poezjom. Błogosławiona Elżbieta to dusza przejrzysta, całkowicie porwana przez Boga, Tego, który tak bardzo nas umiłował (Ef 2,4).
Jak na osobę, która odeszła z tego świata w tak młodym wieku – miała bowiem 26 lat – posiadała wybitną znajomość Pisma Świętego, a szczególnie swego „drogiego” św. Pawła, którego wydawała się znać na pamięć. Podobnie przeczytała raz, a potem drugi raz, zapamiętując dobrze, miała bowiem pamięć doskonałą, pisma św. Jana od Krzyża. W swym Karmelu, który był pozbawiony najbardziej podstawowych wygód, nigdy się nie uskarżała ani na głód, ani na chłód. Usiłowała naśladować św. Teresę z Avila oraz św. Teresę od Dzieciątka Jezus, zmarłą zaledwie 4 lata przed jej wstąpieniem do Karmelu, której Dzieje duszy właśnie wtedy opublikowano (1899).
W przeciwieństwie do innych mistyków, Elżbieta nie otrzymała ani stygmatów, ani wizji. Jednakże wydaje się, że doświadczała w skrytości wewnętrznych pouczeń, lecz z pokory nie mówiła o nich wiele. Za życia nie czyniła cudów. Nic z tego jednak nie jest konieczne, ażeby osiągnąć świętość. Świętość Elżbiety polegała na intensywności jej miłości do Boga i na bezwarunkowym przyjęciu Jego woli.
DZIECIŃSTWO I MŁODOŚĆ
Elżbieta Catez urodziła się 18 lipca 1880 w Avor (okręg Farges-en-Septaine), w garnizonie, w którym przebywał jej ojciec – oficer. Ochrzczono ją 22 lipca, w święto św. Marii Magdaleny. Była starszą z dwóch córek. Druga – nazwana Małgorzatą – była od niej młodsza o dwa i pół roku. Jej ojciec, kapitan Józef Catez miał 48 lat, a jej matka Maria, z domu Rolland, 34. Jak na rodziców nie są już młodzi. W następnym roku z powodu przeprowadzki garnizonu rodzina osiada w Auxonne. W roku 1882 – nowa przeprowadzka już ostateczna do Dijon. W r. 1885 kapitan Catez odchodzi na emeryturę. Nie cieszy się nią jednak zbyt długo, bo w 2 lata później umiera. Elżbieta ma wówczas 7 lat. Już wtedy odczuwa pragnienie zostania zakonnicą.
Główne cechy jej charakteru to wyjątkowa wspaniałomyślność, wiara i niewzruszona ufność oraz wielka pokora. Elżbieta jest też małym łobuzem: bardzo hałaśliwym i bardzo gadatliwym, lecz i bardzo pobożnym. Stale się modli i nawet lalkę układa w pozycji na kolanach, aby i ona się modliła. Mając temperament bardzo żywy posiada skłonność do łatwego wpadania w gniew i długo będzie musiała walczyć, aby nauczyć się panować nad sobą.
Kiedy w 1887 r. nagle umarł ojciec, a przychody rodziny wyraźnie się ograniczyły, przenoszą się do skromniejszego mieszkania, przy ulicy Prieur, przy samym Karmelu. Można to uznać za opatrznościowe, bo mała Elżbieta będzie mogła z okna obserwować jego zabudowania. Rodzina Catez była zawsze bardzo zespolona. Tak też będzie po śmierci ojca. Mama, posiadając naturę bardzo towarzyską, szybko zjedna sobie też licznych przyjaciół.
W wieku 7 lat Elżbieta otrzymuje w domu pierwsze lekcje francuskiego, a w rok później zostaje zapisana do Konserwatorium na lekcje gry na fortepianie. To jej wielka pasja i temu poświęca najwięcej czasu. Odnosi sukces. W wieku 13 lat zajęła pierwsze miejsce. W roku następnym, niesprawiedliwie pozbawiona pierwszej nagrody, która znowu słusznie jej się należała, napisze:
«Jezu, o Ciebie jest zazdrosna dusza moja.
Wkrótce chcę zostać oblubienicą Twoją.
Z Tobą pragnę cierpieć.
Żeby Ciebie odnaleźć – umrzeć.»
W r. 1891 mając dziesięć i pół roku może wreszcie przystąpić do pierwszej Komunii św. z żarliwością, zauważalną dla wszystkich: w czasie dziękczynienia łzy radości płyną jej po twarzy. To wieczorem tego samego pięknego dnia składa pierwszą wizytę w Karmelu. Tam Matka Przeorysza wyjaśnia jej znaczenie imienia Elżbieta, według jednych oznacza ono – „Dom Boga”, a według innych: „Bóg jest pełnią”. I jedno, i drugie znaczenie pasuje do bogactwa jej osobowości. W sześć tygodni po pierwszej Komunii otrzymuje sakrament Bierzmowania.
Wszyscy, którzy znali ją w tamtym okresie zauważyli zmianę jej postawy: więcej powagi, więcej gorliwości, większy dar z siebie, najpierw dla Boga, potem dla bliźniego. Niemal przy każdej Komunii łzy radości zalewają jej twarz. Pewnego dnia, w wieku 14 lat, podczas dziękczynienia składa ślub dziewictwa. Niedługo potem plan jej życia się konkretyzuje: pragnie wstąpić do Karmelu.
UROK ŻYCIA
Choć w tamtej epoce podróżowanie było o wiele trudniejsze niż obecnie, rodzina Catez miała w zwyczaju większą część letnich wakacji podróżować. Pani Catez spędziła młodość na południu Francji i miała tam wciąż rodzinę i przyjaciół, w regionie Carcassonne. Jeździła z dziećmi do Lotaryngii, do Jury, w Wogezy. Elżbieta była bardzo wrażliwa na piękno przyrody, szczególnie lubiła góry i morze. Miała licznych przyjaciół, którzy ją przyjmowali, grała w tenisa, w krokieta lub koncertowała na cztery ręce z jednym z domowników. Wszędzie przyjmowano ją z radością, była bowiem „bardzo żywiołowa, posiadała wielki wdzięk i z zapałem uczestniczyła w rozrywkach swych rówieśników…” Kochała piękne stroje i życie w świecie, w którym odnosiła sukcesy. Liczni młodzieńcy marzyli o niej, lecz Elżbietę zamieszkiwała tęsknota za Bogiem, za Karmelem, za Niebem. Jest świadoma, że będzie musiała wszystko opuścić, aby oddać się całkowicie Temu, którego tak bardzo kocha. Tak bardzo promienieje Jezusem, że pewnego razu w czasie wieczorku tanecznego jedna z dam nie mogła powstrzymać się przed powiedzeniem jej: „Elżbieto, ty oglądasz Boga!”
WALKA O REALIZACJĘ POWOŁANIA
Chciała rozpocząć życie w klasztorze najwcześniej jak to możliwe, lecz jej matka, choć pobożna, myślała raczej o znalezieniu dla córki pozycji w tym świecie. Posiadała przecież wszystko, aby odnieść sukces. Kiedy Elżbieta po raz pierwszy zwierza się jej ze swych planów na przyszłość, styka się z wielkim brakiem entuzjazmu. Matka prosi ją o odwleczenie realizacji tego planu. Dopiero w czasie misji parafialnych w marcu 1899 r. pani Catez zgadza się, by jej córka wstąpiła do Karmelu, lecz dopiero po ukończeniu 21 lat. W kilka dni po wyrażeniu tej zgody pani Catez otrzymuje prośbę o rękę córki: partia doskonała! Lecz Elżbieta pozostaje niewzruszona i potwierdza swą decyzję całkowitej przynależności do Jezusa.
W roku 1900 udaje się w długą trzymiesięczną podróż, żegnając się ze światem. Istotnie w lecie następnego roku wstąpi do klasztoru. Widzi, jak zbliża się data tak oczekiwana. Radość miesza się ze smutkiem, wie bowiem, jaki żal wywoła to rozdzielenie w mamie i w jej ukochanej siostrze, Małgorzacie. Pamięta jednak o słowach Mistrza: „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” (Mt 10,37). Nazwie je „kochanymi biedactwami, które ukrzyżowała”. Datę jej wstąpienia ustalono na 2 sierpnia 1901. Początkowo przeorysza chce ją zabrać ze sobą do nowej fundacji w Paray-le-Monial. Jednak w ostatniej chwili rezygnuje z tego i postanawia zostawić ją w Dijon przez wzgląd na jej matkę – wdowę.
ZMAGANIA ZE SOBĄ
Elżbieta zapisywała notatki w dzienniku. Rzucają one światło na dwa lata życia, które poprzedzały wstąpienie do Karmelu. Dała go swej siostrze na pamiątkę wraz z krucyfiksem.
Jej główną wadą, z którą zawsze musiała walczyć, było wpadanie w gniew. Możemy przeczytać na ten temat w jej dzienniczku: „Wydawało mi się, gdy spotkała mnie niesprawiedliwość, że czuję, jakby krew wrzała mi w żyłach. Cały mój byt się buntuje! Lecz Jezus był ze mną, słyszałam Jego głos w głębi duszy i wtedy byłam gotowa znieść wszystko z miłości do Niego.”
Dla Elżbiety okazją do podjęcia ofiary może być zarówno cierpienie duchowe, jak i fizyczne. Pisze 14 lutego 1899 roku: „Cieszyłam się mogąc dziś znowu przystąpić do Komunii św. Przez 4 kolejne dni przyjmowałam wizytę umiłowanego Oblubieńca. To było tak wiele szczęścia! Ale kiedy widziałam, jak mamę to gniewało, uczyniłam tę wielką ofiarę. Złożyłam to w ofierze mojemu Jezusowi!”
I jeszcze: „O Jezu, moje życie, moja miłości, mój Oblubieńcze, pomóż mi. Muszę koniecznie dojść do postawy wewnętrznego umartwienia i całkowitego oderwania od siebie, aby wciąż we wszystkim czynić to, co przeciwne mojej własnej woli. Dobry Nauczycielu, Jezu, najwyższa Miłości, składam Ci w ofierze tę moją wolę, aby stanowiła tylko jedno z Twoją.”
Po pewnym kazaniu w Wielkim Poście 1899 roku, które bardzo nią poruszyło, Elżbieta zanotowała myśli kaznodziei: «Po upadku naszych pierwszych rodziców, gdy Jezus ujrzał wszystkie grzechy świata, wszystkie te dusze umiłowane, stracone na zawsze, zwrócił się do Ojca: „Ojcze, Ja tak ich kocham, czy mógłbym ich odkupić, stając się człowiekiem i żyjąc na ziemi?” „Nie, Synu, to nie wystarczy!” „Ojcze, będę pracował, cierpiał, wylewał łzy!” „Mój Synu, to jeszcze nie wystarczy!” „Zatem, Ojcze, umrę w straszliwych męczarniach, na krzyżu…” „Mój Synu, jedynie to może wystarczyć na zapłacenie okupu.» Wydaje się, że to kazanie trafiło u Elżbiety na jej postanowienie wycierpienia wszystkiego dla Boga, bo dodała od siebie: „Dusz, o mój Boże, potrzebuję dusz, za cenę nie wiem, jakiego cierpienia. Całe moje życie będzie wynagrodzeniem. Jestem gotowa wszystko wycierpieć, lecz łaski, litości dla świata, w imię Jezusa, mojego Boskiego Oblubieńca, którego chcę pocieszyć.”
W kilka dni później notuje: „Moje serce płonie z miłości, dla nawracania dusz. Ta myśl prześladuje mnie nawet w czasie snu, nie mam już ani chwili wytchnienia. Mój Boże, spójrz na żarliwe pragnienia mego serca, ześlij mi cierpienia, jedynie to może mi pozwolić znieść życie.”
I powtarza za świętą Teresą: „Ojcze niebieski, albo cierpieć, albo umrzeć”.
PEWIEN WIELKI PIĄTEK
W dniu Wielkiego Piątku tego roku Elżbieta zapisuje: „Ach! Słyszę w głębi duszy głos mojego Umiłowanego, który mi mówi: ‘Moja oblubienico, odrzucasz zatem wszelkie szczęście tu na ziemi, aby iść za Mną. Idąc Moimi śladami przejdziesz przez ból, przez Krzyż, będziesz musiała znieść wiele cierpień. Gdyby Mnie nie było przy tobie, nie potrafiłabyś ich znieść. Nawet te pociechy duchowe, tak słodkie dla twej duszy, zostaną ci odebrane. Ileż doświadczeń cię spotka, Moja umiłowana, gdy pójdziesz za Mną, ale też ileż radości. Ileż słodyczy dam ci zakosztować w tych uciskach. Cząstka, którą wybrałem dla ciebie jest najpiękniejsza i musiałem cię ukochać wielką miłością, ażeby ją dla ciebie zachować, Moja umiłowana…”
POSTULAT I NOWICJAT
2 sierpnia 1901 roku na progu klauzury przyjmuje ją podprzeorysza, Matka Germaine od Jezusa (31 lat). W dwa miesiące później zostanie wybrana przeoryszą. Czeka wraz z licznymi siostrami, ażeby ją przyjąć. Prowadzą Elżbietę do celi, ubierają w sukienkę postulantki. Postulantka! Jest nią już niemal od 14 lat w swoim sercu. Podobałoby się jej imię Elżbiety od Jezusa, lecz proponują jej „Elżbieta od Najświętszej Trójcy”. Nie bez cierpienia przyjmuje to wyrzeczenie.
DEWIZA ŚWIĘTOŚCI
W 8 dni po jej wstąpieniu do Karmelu przełożona zapyta: „Jaki jest twój ideał świętości?” Pada odpowiedź bez wahania: „Żyć miłością”. „A jaki jest sposób, by najszybciej to osiągnąć?” „Uczynić się całkiem małą, oddać się Bogu bezpowrotnie”.
Przeorysza jest równocześnie mistrzynią nowicjatu. Każdego ranka postulantki i nowicjuszki muszą zdać jej kilkuminutową relację z modlitwy, po południu zaś, po nieszporach, ona wyjaśnia im przez pół godziny świętą Regułę i Konstytucje zakonne.
Po czterech miesiącach postulatu, w niedzielę 8 grudnia, Elżbieta otrzymuje zgodę na przywdzianie habitu. Staje się nowicjuszką, lecz radość i pogoda postulatu skończyły się. Coraz trudniej jej modlić się i rozmyślać, niepokoją ją skrupuły, jakie odczuwała już w dzieciństwie. Jest tak niespokojna, że w przeddzień jej profesji, Matka Germaine waha się i zwierza ze swych obaw kierownikowi duchowemu, ojcu Vergne. Pani Catez żywi skrytą nadzieję, że córka odwoła postanowienie. Elżbieta jednak od dawna nauczyła się cierpieć dla swego Jezusa i żyć z wiarą w opuszczeniu.
KARMELITANKA
Życie w Karmelu jest ciężkie, zwłaszcza w tamtym czasie. Nie ma elektryczności, brak jest ogrzewania, nie ma wody bieżącej. Pobudka w lecie: o godzinie 4.45, w zimie – godzinę później. Nigdy nie ma śniadania. Pierwszy posiłek o 10.15. Mięso spożywają wyłącznie osoby chore. Kolacja o 18.00. Kładą się spać o 22.50, w dni świąteczne – później. Co dnia są dwie wspólne rekreacje: jedna rano, a druga po południu. Resztę czasu zajmuje modlitwa wspólnotowa i osobista oraz praca (szycie, gotowanie, praca w ogrodzie). Oczywiście rano jest Msza św.
Nigdy w listach nie uczyni najmniejszej aluzji do cierpień ani wewnętrznych, ani zewnętrznych. Jej listy mówią o radości z przebywania w Karmelu.
W 1902 roku pisała do cioci: „Znalazłam moje Niebo na ziemi w mojej drogiej samotności w Karmelu, gdzie jestem sama z Bogiem samym. Wszystko robię z Nim, wszystko więc czynię z Bożą radością. Czy zamiatam, czy pracuję, czy się modlę, wszystko jest dobre i radosne, bo wszędzie widzę mego Mistrza!…»
Jej rodzina i przyjaciółki cierpią bardzo z tego powodu, że je opuściła, usiłuje je więc pocieszyć. W 2 dni po wstąpieniu do Karmelu (4.08.1901) pisze: „Gdybyś wiedziała, jak twoja Lisia jest szczęśliwa, nie mogłabyś płakać, lecz przeciwnie, dziękowałabyś za mnie dobremu Bogu! Z pewnością stawiasz sobie pytanie, jak mogę znaleźć tyle szczęścia, skoro aby wejść w tę drogą samotność, musiałam zostawić tych, których kocham. Widzisz jednak, moja droga, w dobrym Bogu mam wszystko. Wszystkich, których opuściłam, odnajduję blisko Niego…”
Elżbieta wyrzekła się podróży, które tak kochała. Pisze o tym do swej mamy: „W dobrym Bogu mam wszystkie doliny, jeziora, wszystkie piękne widoki. Co dnia dziękujcie Mu za mnie. Moja cząstka jest zbyt piękna…”
MATKA GERMAINE
Aby uspokoić matkę, często mówi jej, że znalazła prawdziwą matkę w przeoryszy. I to jest prawda. Matka Germaine potrafiła zawsze wspaniale ją zrozumieć i pomóc. Elżbieta zachowa wobec niej niewypowiedzianą wdzięczność i zredaguje nawet list, który będzie jej wolno otworzyć dopiero po śmierci, a ona wie, że chwila ta jest bliska.
Oto kilka fragmentów z tego listu:
„Moja najdroższa Matko, mój święty kapłanie, wasza mała ‘chwała Jego majestatu’ (to imię Elżbieta nadała sama sobie) nie będzie już śpiewać na ziemi, lecz zamieszka w Ognisku miłości. Wtedy będzie Matka mogła wierzyć i słuchać jej jako „rzecznika” dobrego Boga. Najdroższa Matko, chciałabym dokładnie wypowiedzieć, czym byłaś dla mnie… Twoje dziecko chce ujawnić swe odczucia lub tak naprawdę to, co Bóg, w godzinach głębokiego skupienia, jednoczącej łączności z Nim, dał mi poznać.
Matka jest przedziwnie umiłowana, umiłowana tą miłością, jaką Mistrz tu na ziemi umiłował kilka dusz i zawiódł je daleko… Matko tak umiłowana, gdybyś wiedziała z jaką pewnością pojmuję plan Boga w odniesieniu do twej duszy: Miłość zaś łączy mnie ze Swym planem w tobie. Jeśli pozwolisz jej na to, mała hostia spędzi swe Niebo w głębi twej duszy: ona zachowa cię we wspólnocie z Miłością, w wierze w Miłość. To będzie znak jej zamieszkiwania w tobie. O, w jakiej zażyłości będziemy żyć.
Matko najdroższa, niech twoje życie toczy się także w tych Niebiosach, w których ja w twoim imieniu będę śpiewać wieczne Sanctus. Nic bez ciebie nie uczynię przed tronem Boga. Dobrze wiesz, Matko, że noszę twoje piętno i że coś z ciebie znalazło się z twoim dzieckiem przed obliczem Boga… Matko czcigodna, Matko poświęcona mi od wieczności, odchodząc, przekazuję ci w testamencie to powołanie, jakie było moim w łonie Kościoła walczącego, które odtąd będę wypełniać bez ustanku w Kościele tryumfującym: uwielbienie majestatu Najświętszej Trójcy… Jest Matka wezwana do oddania czci Prostocie Boskiego Bytu i wychwalenia mocy Jego Miłości. Wierz Jego „rzecznikowi” i przeczytaj te linijki jako pochodzące od Niego.”
PROFESKA
W Uroczystość Objawienia r. 1903 Elżbieta otrzymała zgodę na złożenie ślubów. Czyni to z czystą wiarą, przeżyła bowiem właśnie dni zamętu i duchowej pustyni. Wkrótce jednak pogoda powróci do jej duszy. 21 stycznia nakłada welon.
„W noc, która poprzedzała ten wielki dzień – napisała 6 miesięcy później – podczas gdy byłam na chórze, oczekując na Oblubieńca, pojęłam, że moje Niebo rozpoczęło się na ziemi, Niebo w wierze, w cierpieniu i całopaleniu dla tego, którego kocham.”
Pojmowała życie oblubienicy Chrystusa jako „serdeczną bliskość przez całe życie.” Święta Teresa z Avila wywiera na nią głęboki wpływ jako model świętości. Podobnie jak karmelitanka – „ofiara miłości” zmarła kilka lat wcześniej, Teresa z Lisieux, której „Dzieje duszy” czytano w klasztorze. Matce Germaine bardzo zależało na tym, ażeby przeczytały tę książkę jej postulantki.
Elżbieta karmi duszę Pieśnią duchową i Żywym płomieniem miłości św. Jana od Krzyża. Jej radość to także ten, którego nazywa swym „drogim świętym Pawłem” i jego „wspaniałe listy”. Z nich wysnuła to określenie „chwała Jego majestatu” (por. Ef 1,12), którym określiła sama siebie i uczyniła programem swego krótkiego życia.
W jej wspaniałej modlitwie znanej jako „O mój Boże, Trójco, którą uwielbiam…” z 21 listopada 1904 roku, ofiarowała siebie Najświętszej Trójcy: «Uspokój moją duszę – prosi Boga – uczyń z niej Twoje Niebo, Twoją umiłowaną siedzibę i miejsce odpoczynku…»
Z początkiem 1905 roku Elżbieta pisze do jednej z przyjaciółek swej matki i matki jednej ze swoich najlepszych przyjaciółek, kierując do niej życzenia z okazji Nowego Roku: „Niech to będzie rok miłości, cały na chwałę dobrego Boga. Byłoby tak dobrze w ostatnim dniu móc powiedzieć naszemu uwielbianemu Mistrzowi: ‘Ojcze, otoczyłam Cię chwałą na ziemi, wypełniłam dzieło, jakie mi dałeś do wykonania…’.”
Zawsze uważna na sprawy drugich, uczestniczy duchem w radościach rodzinnych: w ślubie siostry, w narodzinach jej dzieci, dzieli też radość swego szwagra, którego brat zostaje kapłanem i który nazajutrz po święceniach przychodzi odprawić pierwszą Mszę św. w Karmelu.
PRZECZUCIE BLISKIEGO ODEJŚCIA
Od wiosny czuje się stale zmęczona. Przeorysza zaczyna jej zalecać wyjątki od Reguły. W Boże Narodzenie jedna z sióstr, której Elżbieta pomaga przygotować żłóbek, słyszy ją mówiącą: „A więc, mój mały Królu miłości, w roku przyszłym ujrzymy się z bliska!”
Nadchodzi rok 1906, którego końca nie ujrzy już Elżbieta na ziemi. Jej zdrowie niszczeje coraz szybciej. Dolegliwość została już określona: choroba Addisona (niedoczynność nadnerczy). Przypadłość ta mało jest jeszcze znana i niewłaściwie leczona. Choroba wywołuje u niej krańcową słabość, mdłości, różnego rodzaju zaburzenia żołądkowo-jelitowe, niskie ciśnienie, jakby jadłowstręt, a wszystkiemu towarzyszą wielkie cierpienia.
Do przyjaciółki swej matki pisze jak jej ukochany Apostoł: „W moim ciele dopełniam cierpieniem braki udręk Chrystusa” (por. Kol 1,24). Jest odważna i usiłuje zminimalizować przed otoczeniem powagę swego stanu. W listach do matki ukrywa najboleśniejsze szczegóły, kładzie nacisk na zabiegi „mądre i skwapliwe”, jakie otrzymuje. Bez przerwy myśli o innych i nie porzuca apostołowania listami, przynajmniej na tyle, na ile pozwalają jej siły.
Jednak w marcu, w Wielkim Poście, stan jej pogarsza się bardzo, a 8 kwietnia w Niedzielę Palmową, mdleje. Po osądzeniu jej stanu jako poważny zostaje jej udzielone ostatnie namaszczenie.
Od następnego dnia czuje się lepiej. Ma przed sobą 8 miesięcy życia. Czasem jednak ataki choroby są tak silne, że otoczenie sądzi, iż nadeszła jej ostatnia godzina. Pod koniec choroby nie może ani jeść, ani pić. Pragnienie dokucza jej tak bardzo, że mówi pewnego dnia do przeoryszy: „Moja Matko, sądzę, że pierwszą rzeczą, jaką uczynię przychodząc do nieba, będzie napicie się czegoś.”
30 października kładzie się do łóżka, z którego już więcej nie wstanie. Nazajutrz przyjmuje raz jeszcze ostatnie namaszczenie, a w dniu Wszystkich Świętych po raz ostatni – Jezusa Eucharystycznego. Mówi do sióstr:
„Wszystko przemija! O zmierzchu życia pozostaje jedynie miłość. Trzeba wszystko czynić z miłości, stale zapominać o sobie. Dobry Bóg tak lubi, gdy zapominamy o sobie. Ach! Gdybym to zawsze czyniła!…”
8 listopada wypowiada ostatnie słowa, jakie zdołano zrozumieć: «Idę do Światła, do Miłości, do Życia».
Nazajutrz, o szóstej rano, zjednoczona z aniołami śpiewała oficjum Prymy już w Niebie.
DUCHOWOŚĆ BŁOGOSŁAWIONEJ ELŻBIETY
Bogactwo jej duszy ukazuje się w pełni w korespondencji, poprzez którą podtrzymywała na duchu przyjaciół i krewnych.
Do jednej z przyjaciółek swej matki Elżbieta od Najświętszej Trójcy napisała z okazji Bożego Narodzenia 1902 roku: „W to święto Narodzenia, Dzieciątko Jezus powiedziało mi, że przyjdzie jako Oblubieniec w dniu Objawienia. Uczyni mnie Swą królową, a ja wypowiem śluby, które na zawsze z Nim mnie połączą. Moja radość jest tak głęboka, taka Boża! Tego dnia, zapewniam was, wasza mała przyjaciółka nie zapomni o was. Proszę połączyć się ze mną w tym najpiękniejszym dniu w życiu, gdy stanę się oblubienicą Chrystusa i to aż do śmierci…”.
W kilka dni potem napisała do tej samej osoby: „Pytacie mnie, jak mogę znosić chłód. Proszę mi wierzyć, że nie jestem bardziej wspaniałomyślna od was, jedynie pani jest cierpiąca, a ja w dobrym zdrowiu, więc nawet się nie domyślam, że jest zimno. Dobry Bóg udziela łask. Poza tym dobrze jest, kiedy odczuwamy te małe niedostatki, spojrzeć na Mistrza, który zniósł wszystko, a wszystko to dlatego, że nas tak bardzo ukochał, jak mówi św. Paweł: wtedy pragniemy oddać Mu miłość za miłość!… Powiem pani, co robię, kiedy odczuwam małe zmęczenie: patrzę na Ukrzyżowanego, a kiedy widzę, jak On oddał się za mnie, to ja nie mogę mniej uczynić dla Niego, jak tylko wysilić się, wyniszczyć się, aby Mu oddać choć odrobinę za to, co On mi dał!…”
Do innej przyjaciółki pisała w roku 1903: „Przesyłam pani te słowa, z jakimi Boski Mistrz zwrócił się do Katarzyny ze Sieny: ‘Myśl o Mnie, a Ja będę myślał o tobie’. Trzeba iść zatracić się w Nim. On zachowa dla was skarby. Wasza mała siostra często mówi Mu o was!…»
W innym liście Elżbieta użyła po raz pierwszy określenia „chwała Jego majestatu”, potem będzie go używać często, a najczęściej po łacinie. Pisząc do przyszłego kapłana, brata swego szwagra, tak kończy list w styczniu 1904 r.: „Księże, modlę się wiele do Boga za tobą, aby w dniu twego subdiakonatu dobry Bóg znalazł twą duszę taką, jaką pragnie. Zjednoczmy się, aby pozwolić Mu o wszystkim zapomnieć siłą miłości i bądźmy jak mówi św. Paweł „chwałą Jego majestatu”.
W swym liście do Efezjan (1,12) św. Paweł pisze: „Ut simus in laudem gloriae ejus”. Oczywiście w Wulgacie użyty jest miejscownik z in, lecz Elżbieta, która nie studiowała zbyt długo łaciny, często podpisuje swe listy Laudem gloriae. Powinna była pisać oczywiście Laus gloriae. Z tego powodu pewien kapłan rzekł: „Szczęśliwa dusza, której w dniu sądu nie będzie się z pewnością wytykać błędów gramatycznych…”
W marcu 1905 roku Elżbieta napisała do dawnej przyjaciółki, lękającej się śmierci: „Dobry Bóg jest królem Pokoju i obiecał go ludziom dobrej woli! Kiedy obawiasz się niweczenia Jego łask, jak mówisz, to jest właśnie chwila, w której trzeba podwoić ufność, bo jak mówi Apostoł „gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” (Rz 5,20) i dalej: „będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa.” (2 Kor 12,9). I jeszcze: „Bóg jest bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował…” (Ef 2,4). Nie lękaj się więc tej godziny, przez którą musimy przejść wszyscy. Śmierć, moja droga, to sen dziecka, zasypiającego w objęciach matki. Wreszcie noc wygnania kończy się na zawsze i wchodzimy w posiadanie dziedzictwa świętych w światłości…”
Z okazji bliskich święceń kapłańskich napisała do brata swego szwagra: „Jezus – Wieczny Kapłan mówił Ojcu przychodząc na świat: «Oto jestem, o Boże, aby pełnić twoją wolę.» Wydaje mi się, że w tej uroczystej godzinie twych święceń, to musi też być twoja modlitwa i wypowiem ją z tobą!”
W sierpniu 1905 roku Elżbieta pisze do matki: „Muszę ci powiedzieć, iż moje szczęście stale rośnie, przyjmuje nieskończone rozmiary, jak sam Bóg i to jest szczęście tak spokojne, tak słodkie. Chciałabym ci przekazać mój sekret! Św. Piotr mówi w swym pierwszym liście: „wierzycie, a więc wypełnia was radość niewymowna” (por. 1 P 1,8). Sądzę, że karmelitanka w istocie czerpie całe swoje szczęście w tym Boskim źródle: w wierze. Wierzy ona, jak mówi św. Jan, dzięki miłości, jaką Bóg ją umiłował…”
W listopadzie tego samego roku, pisze do dawnej przyjaciółki: „…Tak, droga pani, sądzę, że tajemnica pokoju i szczęścia to zapomnieć o sobie, całkowicie nie zajmować się sobą. To nie polega na tym, żeby nie odczuwać już swych nędz fizycznych lub duchowych. Święci przeszli przez te tak krzyżujące stany. Tylko że oni nie żyli nimi. W każdej chwili odrywali się od nich, gdy czuli, że ich dotykają. Nie dziwiły ich one, gdyż wiedzieli „z jakiej gliny zostały ulepione”, jak śpiewa psalmista. Niech więc pani usiłuje trwać z całkiem radosną wolą pod ręką, która krzyżuje. Rzekłabym nawet, niech pani patrzy na każde cierpienie, każde doświadczenie, jak na „dowód miłości”, przychodzący bezpośrednio od dobrego Boga, aby panią z Nim zjednoczyć… Czyż On nie powiedział: „Nie przyszedłem potępić, lecz ocalić”? Nic nie powinno wydać się pani przeszkodą w dojściu do Niego. Proszę się zbytnio nie przejmować rozgorączkowaniem lub zniechęceniem. To jest prawo wygnania, przechodzenie z jednego stanu do drugiego… Niech pani nie mówi sobie: to nie dla mnie, jestem zbyt nędzna! To bowiem jest jeszcze jeden powód więcej, by podążać ku Temu, kto ocala. Oczyszczeni zostaniemy nie wtedy, gdy będziemy patrzeć na tę nędzę, lecz spoglądając na tego, kto jest samą czystością i świętością…”
Z początkiem stycznia 1906 r. pisze do swoich ciotek na południu Francji, przesyłając im życzenia: „Dobry Bóg potrzebuje tak bardzo ofiar dla wynagrodzenia całego zła, jakie się dokonuje i to jest rzecz tak mało rozumiana w świecie. Kiedy więc Boski Mistrz znajduje duszę dość wspaniałomyślną, aby dzielić z Nim krzyż, łączy ją z własnym cierpieniem i ta dusza musi to przyjmować jako dowód miłości Tego, kto chce ją upodobnić do Siebie.. O! Drogie ciocie, jakże słodko jest całkowicie należeć do Boga. Po Niebie, nie widzę nic piękniejszego nad Karmel…”
W końcu stycznia do chorej matki swej najlepszej przyjaciółki napisała: „O, tak, droga pani, jest pani kochana przez Niego i proszę, w Jego imieniu, aby złożyła pani w Jego Sercu wszelkie niepokoje i lęki. Może pani połączyć własne udręki z Jego męką. On zechciał cierpieć pierwszy, abyśmy w godzinach naszego krzyżowania mogli patrzeć na Niego, mówiąc: ‘On cierpiał jeszcze bardziej niż ja i to w tym celu, ażeby mi powiedzieć, jak mnie kocha i aby prosić o moją miłość…’ Błagam dobrego Boga o litość nad panią i o napełnienie serca pokojem i ufnością dzieci Bożych. Wydaje mi się, że gdybym widziała śmierć pomimo wszystkich moich niewierności, oddałabym siebie w ręce mojego Boga jak dziecko, które zasypia na sercu matki. Śmierć to właśnie to. A ten, kto ma być naszym sędzią, zamieszkuje w nas i uczynił Siebie towarzyszem naszej ziemskiej pielgrzymki, ażeby nam dopomóc w przekroczeniu bolesnego progu…”
W maju 1906 roku, sześć miesięcy przed śmiercią, do kapelana A. (któremu zwierzała się jako pierwszemu ze swego powołania do życia zakonnego) napisała: „Wiem, że księdzu, który był zawsze moim powiernikiem, mogę wszystko powiedzieć: perspektywa odejścia do Tego, którego kocham w Jego niewypowiedzianym pięknie oraz zatracenia się w tej Trójcy, która już była moim Niebem tu, na ziemi, rozpala mi duszę ogromną radością. O! Ileż kosztuje mnie powracanie na tę ziemię. Ona wydaje mi się tak zła, gdy wychodzę z mojego pięknego marzenia. Jedynie w Bogu wszystko jest czyste, piękne, święte. To szczęście, że już na wygnaniu możemy w Nim zamieszkiwać!…”
W następnym miesiącu pisała do matki przeoryszy sióstr dominikanek – służebniczek chorych: „Nic nie może tak wznieść duszy, jak stanie się w pewnym stopniu podobnym do Boga: oto dlaczego On wymaga od niej daniny miłości, posiadanie miłości zrównuje tego, kto kocha z kochanym. Dusza posiadająca tę miłość przyjmuje imię oblubienicy Syna Bożego i ukazuje się z Nim jako równa, bo ich wzajemna miłość czyni wszystko wspólnym. Miłość ustanawia jedność…”
Pisze do jednej z przyjaciółek swej matki, wie bowiem, jak bardzo matka cierpi z powodu jej choroby: „Mama wszystko pani opowie. Ujrzy pani, jakiego dzieła Bożego dokonało cierpienie w jej duszy: ja jestem samym dziękczynieniem i wdzięcznością. Jakie miłosierdzie, jaką miłość miał Mistrz dla swej małej oblubienicy, zsyłając jej tę chorobę. Czasem mówię, że to tak, jakby tylko mnie kochał!”
W tym samym czasie pisze do własnej matki: „Widzisz jest słowo u św. Pawła, które jest jakby streszczeniem mojego życia. Można by je napisać o każdej z jego chwil: ‘Propter nimiam charitatem’. Tak, wszystkie te zalewy łaski są dlatego, że On tak bardzo mnie umiłował!” (por. J 3,16).
W kilka tygodni później pisze znowu: „O, najdroższa mamo, spójrzmy tam, w górę, to daje spoczynek duszy. Kiedy myślimy, że Niebo to Dom Ojca, w którym jesteśmy oczekiwani jako umiłowane dzieci, powracające do domowego ogniska po czasie wygnania i że po to, żeby nas tam wprowadzić, On sam stał się towarzyszem podróży! Żyj z Nim w swojej duszy, w Jego obecności skupiaj się, ofiarowuj Mu cierpienia, jakie znosisz z powodu choroby, to najlepsza rzecz, jaką możemy Mu dać…”
TAJEMNICA CIERPIENIA
Z licznych fragmentów obfitej korespondencji widać, iż bł. Elżbieta od Najświętszej Trójcy uznawała cierpienie za znak miłości Boga do nas, umożliwiający też wynagrodzenie za nasze grzechy i dający równocześnie Bogu świadectwo naszej miłości. Ona cierpi w radości i za każdym razem, gdy jakaś przyjaciółka zostaje dotknięta cierpieniem fizycznym lub duchowym, Elżbieta pociesza ją usiłując ukazać cierpienie w tej perspektywie.
Za św. Pawłem Elżbieta mogłaby napisać: „Pełna jestem pociechy, opływam w radość w każdym ucisku” (2 Kor 7,4). Cierpiała niezmiernie, lecz w poczuciu największego szczęścia. To bowiem poprzez cierpienie upodobniała się do swego „Ukrzyżowanego z miłości”. Cierpienie nie tylko przyjmowała, lecz też miłowała, o ile nie – pragnęła. Bóg bowiem zesłał nam je, aby nam pozwolić wynagrodzić za grzechy nasze i braci oraz zaświadczyć o miłości. Dzięki cierpieniu możemy współuczestniczyć w odkupieniu świata. Elżbieta przyjmuje też cierpienie w duchu posłuszeństwa: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (por. Mt 16,24).
W czerwcu 1906 pisała do przyjaciółki: „On mnie umiłował, oddał samego siebie za mnie, oto wyraz miłości”.
Dwa miesiące przed śmiercią pisze do pani S.: „Nigdy tak dobrze nie rozumiałam, iż cierpienie jest największą rękojmią Miłości, jaką Bóg może dawać Swemu stworzeniu i nie sądziłam, że taki aromat może skrywać się na dnie kielicha dla tego, kto wypił cały osad. Droga pani, boleść przydziela nam ręka ojcowska, ręka nieskończonej czułości…”
Matce zwierzała się: „Nie mogę powiedzieć, że lubię cierpienie jako takie, lecz kocham je, bo mnie upodabnia do mojego Oblubieńca i mojej Miłości. Och, widzisz, to wprowadza duszę w stan pokoju tak słodkiego, radości tak głębokiej, że wreszcie składamy szczęście we wszystkim, co dokuczliwe…”
Przeoryszy powiedziała miesiąc przed śmiercią: „Moja matko, czy może mnie matka tu spokojnie zostawiać samą?” Kiedy przeorysza spojrzała zaskoczona, Elżbieta wyjaśniła: „Tak bardzo cierpię, że rozumiem teraz, czym jest samobójstwo. Ale niech matka będzie spokojna. Bóg jest tu i strzeże mnie.”
W tym samym okresie Elżbieta pisała do niej: „Wasza mała hostia bardzo cierpi, bardzo, to rodzaj fizycznej agonii. Czuje się tak bardzo podła, tak bardzo, że mogłaby krzyczeć! Lecz Istota, która jest pełnią Miłości, nawiedza ją, towarzyszy, zapewnia wspólnotę ze Sobą i daje poznać, że jak długo ja będę na ziemi, tak długo On będzie mi udzielał boleści…”
MOJE SERCE JEST ZAWSZE Z NIM
Krótki wiersz, jaki napisała na kilka lat przed wstąpieniem do Karmelu, streszcza dobrze jej niedługie, oddane Bogu życie:
Moje serce bowiem jest zawsze z Nim.
I we dnie, i w nocy myśli bezustannie
o niebieskim i boskim Przyjacielu,
któremu chciałoby dowieść swej czułości.
Wznosi się też w nim pragnienie:
nie umierać, lecz cierpieć długo,
cierpieć dla Boga, dać Jemu swe życie,
modląc się za grzeszników.
8 grudnia 1897
Kanonizowana przez Papieża Franciszka 16 października 2016.
Na podst. Stella Maris, listopad 1997 oraz grudzień 1997. Przekład z franc.: Ewa Bromboszcz, za zgodą Wydawnictwa du Parvis, Szwajcaria; w: „Vox Domini” nr 3/98, str. 3-7